Cóż to był za finał! Patryk Chojnowski prowadził już w setach 2:0, by przegrać trzecią partię, ale w czwartej mieć dwie piłki meczowe. Nie wykorzystał ich i doszło do piątego seta, w którym przegrywał już 4:9, a potem trzy piłki meczowe miał rywal! A jednak to Polak wygrał i zdobył złoty medal igrzysk paralimpijskich w Paryżu.
– Po prostu zesztywniałem, nie miałem kontroli nad ręką, nad nogami, stałem w miejscu i nie mogłem nic zrobić. Nie wiem, jak to wygrałem. Nie wiem, jak to wygrałem – powtórzył Chojnowski, który był równie zdumiony przebiegiem spotkania, a zwłaszcza piątego seta, jak odpytujący go dziennikarze.
Ale po kolei.
Patryk Chojnowski bardzo dobrze rozpoczął finał singla (MS10), w którym jego rywalem był Chińczyk Lian Hao. W pierwszym secie Polak prowadził już 5:3, niedługo potem 8:6, dał się jednak dogonić i trzeba było grać na przewagi. Wygrał tego seta 12:10, a w kolejnym także od początku prowadził, by przy stanie 9:8 zdobyć dwa kluczowe punkty. Wynik 2:0 i wyraźna przewaga naszego reprezentanta sugerowały, że mecz jest pod kontrolą. Chyba nikt nie spodziewał się tego, co wydarzyło się później. Z Chojnowskim na czele.
– Po mojej dobrej grze w pierwszych dwóch setach wydarzyło się to, co w meczu z Francuzem w półfinale – przyznał. – Jakieś rozluźnienie, moment nieuwagi i Chińczyk zaczął lepiej grać, a ja straciłem koncentrację, wyprowadziło mnie to z równowagi.
Trzeci set był wyrównany. Punkt za punkt. Jednak nagle licznik Chojnowskiego zatrzymał się na 7 i do końca punkty zdobywał już tylko Lian Hao. Czwarta partia zaczęła się od prowadzenia Chińczyka 3:0, jednak Chojnowski utrzymywał bezpieczny dystans i w końcu wyrównał, a pod koniec wyszedł na dwupunktowe prowadzenie. Było 10:8, miał dwie piłki meczowe, nie wykorzystał ich jednak i ostatecznie przegrał 10:12.
Finały trzeba umieć wygrywać
Ostatni set to osobna historia. Sam początek był wyrównany, jednak od stanu 3:3 aż pięć punktów z rzędu zdobył Chińczyk. Zrobiło się 3:8, zaraz potem 4:9 i zaczęło to wyglądać nieciekawie. Wtedy jednak Chojnowski mozolnie zaczął odrabiać straty.
– Gdy przegrałem ten punkt na 9:4, przez sekundę poczułem totalne rozluźnienie, takie zrezygnowanie. Mówię: „dobra, no trudno”. I za chwilę coś z tyłu głowy mówi: „nie no, jeszcze dasz radę”. I po prostu z piłki na piłkę… A wiedziałem, że finały naprawdę trzeba umieć wygrywać i dopiero jedenasty punkt kończy całe spotkanie. Wielokrotnie grałem z tym zawodnikiem, wiedziałem, że też popełnia łatwe błędy w kluczowych momentach, i tak też się stało. Miał bardzo łatwe dwie piłki na skończenie meczu i nie trafił ich… No i wygrałem… – mówił, choć w głosie wciąż słychać było niedowierzanie.
Od stanu 9:4 Polak zdobył trzy punkty z rzędu, jednak Chińczyk także wygrał jedną piłkę. Prowadził 10:7 i miał trzy piłki meczowe, a zarazem mistrzowskie. Nie wykorzystał żadnej z nich, a zagranie Chojnowskiego na wyrównanie było tak odważne i ryzykowne, jak tylko można to sobie wyobrazić: Lian Hao zaserwował, a Chojnowski odebrał w sam róg stołu. Trafił i było 10:10. Chińczyk nie miał na to wszystko recepty. Nasz reprezentant zdobył dwa kolejne punkty, a po ostatnim w szale radości zerwał z siebie koszulkę i wskoczył na stół, triumfując.
– Jak doprowadziłem do stanu po 10, to wiedziałem, że wygram, że on już nie da rady – opowiadał. – Wiedziałem, że mam tylko zagrać na stół, być blisko stołu, nie grać agresywnie, tylko poprawnie, bez żadnej nonszalancji, bez kombinowania, tylko po prostu na stół, bo wiedziałem, że on się pomyli.

Ogromna ulga
To drugi złoty medal Patryka Chojnowskiego na tych igrzyskach, po zdobytym z Piotrem Grudniem w deblu (MD18). To także trzecie jego złoto w singlu na igrzyskach (wcześniej: Londyn i Tokio) oraz siódmy medal igrzysk paralimpijskich w ogóle.
– Ciężko na to pracowałem przez trzy lata, wiele wyrzeczeń, wiele cierpienia, kontuzji – mówił. – Chciałem, żeby to się tak skończyło. Przyjeżdżałem tutaj z nastawieniem, żeby wygrać ten turniej indywidualny. Większość swojego czasu podporządkowałem przygotowaniom, więc chciałem, żeby taki był scenariusz i jestem naprawdę zadowolony, że się udało. Ale bardziej od zadowolenia czuję ogromną ulgę. Zszedł ze mnie stres. Teraz się czuję… taki luźny. Wcześniej chodziłem, jakby ktoś mnie cały czas trzymał z tyłu, za plecy, taki byłem pospinany. Ale teraz jest luz.
Tomasz Przybyszewski, informacja prasowa Polskiego Komitetu Paralimpijskiego, fot. Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paralimpijski