Natalia Partyka nie przegrała meczu w tenisie stołowym niepełnosprawnych od 2008 roku. Mimo to mówi, że na igrzyskach paraolimpijskich czuje o wiele większą presję niż na olimpijskich.
Paulina Malinowska-Kowalczyk, Michał Pol: Przed Tobą szóste w karierze igrzyska paraolimpijskie, na których zdobyłaś już pięć złotych medali. Za Tobą dopiero co czwarte igrzyska olimpijskie. Dlaczego mówisz, że trudniej startuje Ci się na tych pierwszych?
Natalia Partyka: Bo na igrzyskach olimpijskich nikt niczego wielkiego ode mnie nie wymaga. Nie należę do najlepszych zawodniczek na świecie, więc mogę co najwyżej sprawić miłą niespodziankę. Na igrzyskach paraolimpijskich startuję w roli faworytki, której złoty medal wszyscy wieszają jeszcze przed obiciem pierwszej piłeczki.
Ostatnio próbowałam sobie przypomnieć kiedy ostatni raz przegrałam mecz w turnieju dla niepełnosprawnych i wyszło mi, że jestem niepokonana od 2008 roku. Jest naprawdę wielu chętnych, żeby mnie ograć. Poziom rośnie, jest dużo więcej wartościowych rywalek niż gdy zaczynałam.
Zwycięstwa przychodzą mi coraz trudniej. To niesie ze sobą coraz więcej stresu. Sama go sobie dorzucam na barki, grając tak jak w półfinale igrzysk w Rio, kiedy przegrywałam w setach już 1:2. Do dzisiaj oblewam się potem jak wspominam ten horror. Nie jest tak, że męczę się w każdym meczu. Mam świadomość, że pod względem umiejętności i doświadczenia nadal góruję. Ale w tenisie stołowym o sukcesach decyduje głowa. Kto za dużo myśli, temu ciężko się skoncentrować. Tak, wiem – ja sama potrafię być dla siebie największą rywalką. Tak było właśnie w półfinale w Rio. Na szczęście potrafiłam się w porę ogarnąć i wygrać. Mam nadzieję, że w Tokio będzie podobnie.
Oglądaliśmy Twój trening na hali w Tokio z Kaiem Xu. Tempo narzucania piłek było niewiarygodnie szybkie, że ledwo nadążaliśmy z patrzeniem. Jak Ci się współpracuje z chińskim trenerem i czy jeszcze coś może poprawić u pięciokrotnej złotej medalistki paraolimpijskiej?
– Jeśli zdążę do każdej piłki, którą mi narzuca, to potem w meczu też raczej zdążę do każdej. Oczywiście, że uczę się od niego bardzo dużo. Nadal jest wiele rzeczy, których nie umiem. 22 lata przy stole to za mało, żeby się wszystkiego nauczyć. Kai to były zawodnik kadry Chin. To dla nas z Karoliną Pęk i Patrykiem Chojnackim wielki komfort, że możemy trenować z tak wybitnym fachowcem. Nawet nasi trenerzy dużo się od niego uczą. Zwraca mi uwagę na różne kwestie techniczne, które on dostrzega, a mi umykają.
Kai dołączył do nas po Rio. Pamiętam jak był w szoku na pierwszych zawodach niepełnosprawnych. „Patrz, Natalia, facet bez nogi! On gra w tenisa!” „No gra, trenerze”. „A ten na wózku musi przywiązać rakietkę do ręki i jak gra!” W końcu zobaczył Egipcjanina, który gra trzymają rakietkę w ustach. Ale to dawne dzieje, teraz już patrzy na zawodników poprzez umiejętności.
Debiutowałaś na igrzyskach paraolimpijskich w Sydney w 2000 roku. Czy tenis stołowy zmienił się na przestrzeni lat?
– Bardzo i to zarówno ten pełnosprawnych jak i niepełnosprawnych. Poszedł w kierunku szybkości i siły. Gra jest o wiele szybsza i mocniejsza. Nowe plastikowe piłki sprawiły, że jest mniej rotacji, co akurat zadziałało na moją niekorzyść, bo zawsze zdobywałam punkty dzięki rotacji. Zawodnicy paraolimpijscy są coraz lepsi, coraz bardziej profesjonalni.
Jak zmieniła się Twoja koleżanka z drużyny, Karolina Pęk? Na igrzyskach w Rio to była cicha dziewczynka…
– Przez te pięć lat zrobiła wielki postęp, a przecież już w Rio pokonałyśmy w finale Chinki. Tamten medal nawet bardziej mnie ucieszył niż złoto w singlu. Karolina zmieniła się też jako osoba. Stała się silną mentalnie, dojrzałą kobietą. Jest mądrzejsza jako zawodniczka. Myślę, że pod tym względem akurat ona zyskała na przeniesieniu igrzysk o rok. Dzięki treningom przystąpi do turnieju paraolimpijskiego jeszcze silniejsza. Najważniejsze, że nadal jest niezwykle zmotywowana. Nadal jej się bardzo chce. Wiem, że zrobi wszystko, żebyśmy dobrze wypadły w drużynie.
Pozmieniało się za to jeśli chodzi o Wasze konkurentki…
– Najlepsza z Chinek, którą pokonałyśmy w finale w Rio będzie w Tokio reprezentować Australię, gdzie też gra już bardzo dobra zawodniczka, Melissa Tapper, która zresztą startowała w Rio na igrzyskach olimpijskich. Chinki nadal mają silną drużynę, ale myślę że to Australijki będą teraz dla nas najtrudniejszą przeprawą. W deblu mają zawodniczkę lewo i praworęczną. My z Karoliną jesteśmy obie leworęczne i czasami zderzamy się na treningu. Ale mam nadzieję, że damy radę. Bardzo się cieszę na to wyzwanie. Lubię zapracować na sukces.
Czy dla Ciebie przełamywanie dominacji Chińczyków to dodatkowa motywacja?
– Owszem, bo żeby pokonać Chińczyka w tenisie stołowym trzeba jednak coś umieć. Dlaczego są tacy dobrzy? To efekt systemu szkolenia. Kiedyś w jednym ośrodku w Chinach widziałam sporą grupę kilkulatków, może 4-letnich dzieci. Oddzielone od rodziców, spały w pokoikach na piątrowych łóżkach i trenowały dwa razy dziennie po kilka godzin. Już bardzo dużo potrafiły. Jedne były bardziej uzdolnione, drugie mniej, ale wszystkie były świetnie wyszkolone technicznie.
I tak jest ze wszystkimi chińskimi zawodnikami. Pod względem technicznym nie schodzą poniżej pewnego poziomu. I nie muszą w trakcie kariery eliminować niedoskonałości, w przeciwieństwie do zawodników z Polski czy w ogóle Europy, bo nie mamy tylu trenerów z taką wiedzą techniczną i doświadczeniem.
Inna rzecz to mentalność Chińczyków, z której wynika determinacja w podporządkowaniu całego życia reżimowi treningowemu i dyscyplinie. Wiadomo, że to ich narodowy sport, gdzie licencję zawodnika ma ponad 60 milionów osób. Każdy marzy o karierze, a najlepsi zawodnicy stają się idolami całego narodu.
Ty stałaś się tam najpopularniejszą zawodniczką świata podczas igrzysk w Pekinie w 2008 roku, kiedy zdobywałaś kolejny złoty medal. W Polsce jesteś najpopularniejszą paraolimpijską. Ciąży Ci sława?
– Na pewno w Polsce nie jestem nawet małym procencie tak znana jak w Chinach w 2008. Wtedy w Pekinie to był kosmos. Dłużej wychodziłam ze strefy mieszanej niż Chińczycy. Nawet tu na igrzyskach olimpijskich w Tokio sporo wywiadów udzieliłam chińskim mediom. To miłe, że wciąż pamiętają. Nie jest to jakieś wielkie obciążenie. To rodzaj presji jaki na mnie spada, ale ja sama na sobie wywieram największą presję.
Na igrzyskach olimpijskich w Tokio podziwialiśmy 58-letnią reprezentantkę Luksemburga, pochodzącą z Chin Ni Xialian. Najwyraźniej wiek w tenisie stołowym nie ma znaczenia. Czy Natalia Partyka będzie kończyć karierę najwcześniej na igrzyskach w Brisbane w 2032?
– To byłaby piękna historia. Zaczynałam przygodę z igrzyskami jako 11-latka w Sydney 2000 i wróciłabym jako weteranka do Australii! Kto wie, to kuszące, nawet o tym nie pomyślałam! Ale Ni Xialian to fenomen i nie będzie drugiej takiej zawodniczki. Na długowieczność pozwala jej styl gry – piórkowy. Gra bardzo defensywnie, na rakiecie ma wykładzinę zakłócającą grę – stoi przy stole, przebija i uprzykrza każdemu życie. Nie musi szaleć jak ja. Jest przy tym świetna technicznie, mądra i doświadczona, więc nikt nie lubi z nią grać. Nawet się nie rozgrzewa przed meczem. Potrzebuje dwie minutki. Ale widać, że tenis nadal sprawia jej wielką radochę. Jest przykładem wielkiej pasji do tego sportu. Ale ja tak długo na pewno nie będę grać.
Wyobrażasz sobie życie bez tenisa?
– Kiedyś na pewno takie będzie. Póki będę zdrowa, chcę grać, ale kiedyś przyjdzie taki moment, że odłożę rakietkę. Na pewno chciałabym w ten czy inny sposób zostać przy sporcie. Nie będę w stanie odciąć się od niego w stu procentach. Zapytajcie mnie za kilka lat.
Na pewno nie będziesz musiała czekać do końca kariery, żeby wspierać młodych, utalentowanych sportowców, bo już to robisz od lat poprzez Fundację Natalii Partyki. Musiałaś mieć wielką satysfakcję kiedy stypendystka Twojej fundacji, Maria Andrejczyk zdobyła w Tokio srebrny medal w rzucie oszczepem!
– Jeszcze jak! Ogromnie się cieszę. Maria była w pierwsze z czterech edycji stypendialnych i od razu, już w Rio otarła się o medal. Oprócz niej fundacja wsparła także mistrzów i rekordzistów świata paraolimpijskich jak Renata Śliwińska czy Bartek Tyszkowski, bo chciałam połączyć obu nasze światy, w końcu sport jest jeden.
Do założenia fundacji zmusiło mnie życie. Nie otrzymałam stypendium od Miasta Gdańsk – w tamtych czasach paraolimpijczycy w przeciwieństwie do olimpijczyków nie mogli na nie liczyć nawet mimo złotych medali. Rozpętała się ogólnopolska afera, choć nie było to moim zamiarem. Pisano, że nie mam za co żyć, bo odmówiono mi stypendium, co nie było oczywiście prawdą. Pojawiło się sporo osób, które chciały mi pomóc, uzbierali sporą kwotę. Ale ja nie chciałam tych pieniędzy, wolałam, żeby przeznaczyć je dla naprawdę potrzebujących.
Co roku wybieramy dziesiątkę stypendystów, których wspieramy pieniędzmi, jakie mogą przeznaczać na rozwój kariery sportowej. Przewinęło się sporo fajnych sportowców. Zawsze jak przeglądam papiery, to po pierwszych dziesięciu wnioskach, przyznałabym wszystkim dziesięciu, a czekało kolejnych sto.
Niestety ostatnio fundacja straciła głównego partnera – odeszła Biedronka. Jestem na etapie poszukiwaniu nowego i niestety odbijamy się od drzwi do drzwi. Stąd apel do firm, może któraś chciałaby wesprzeć młodych sportowców w fajnym projekcie. Bo oprócz wsparcia finansowego, szkolimy zawodników w zakresie marketingu sportowego, współpracy z mediami, prowadzimy zajęcia z dietetykami, psychologami sportowymi. A satysfakcja gdy stypendysta odniesie sukces jest przeogromna! Dla mnie jak z własnych medali.
Rozmawiali w Tokio, Paulina Malinowska-Kowalczyk i Michał Pol