Janusz Rokicki zdobył w sobotę srebrny medal w pchnięciu kulą na igrzyskach paraolimpijskich w Rio. Trzeci w karierze po Atenach i Londynie. Po konkursie przyznał, że musiał pokonać nie tylko rywali, ale i potworny ból. Zwichnął bark po upadku w łazience w wiosce olimpijskiej i ledwo wystartował…
– Przed wylotem do igrzysk mierzyłem w złoto. Ale po wypadku modliłem się, żebym w ogóle mógł wystąpić. Zagryzłem zęby, ale najgorszemu wrogowi nie życzę takie bólu podczas startu. Z uwagi na okoliczności jestem więc szczęśliwy z tego srebra. Jest dla mnie bardzo cenny – mówił.
Opowiadał, że 10 dni przed startem przewrócił się na mokrej podłodze w łazience podczas przesiadania się. Naderwał mięsień nadgrzebieniowy, zerwał podłopatkowy. – Po rezonansie byłem załamany. Igrzyska, a tu co, nie wystartuję, będę na wycieczce? Byłem w stanie odbyć tylko jeden trening. Nasi rehabilitanci dokonali cudu stawiając mnie na nogi. Nie wypadało ich zawieść i nie zdobyć medalu – mówił.
Dodał, że nie chciał zawieść rodziny, która mu kibicuje, a zwłaszcza trzech synów, Bartkowi, Michałowi i Kubie. – Bólu przy pchaniu nie dało się zagłuszyć, ale rozmowa z synami na Facebooku mnie zmobilizowała. A jeszcze grzebiąc w torbie znalazłem czekoladę, którą wetknął mi cichcem jeden z nich. Z napisem: „Wierzę, że dasz radę”. Mała rzecz, ale dodała mi kopa. No i dałem radę! – cieszył się Rokicki.
Co ciekawe, Irańczyk Javid Shakib Ehsani, który zajął trzecie miejsce, podziękował za sukces… Rokickiemu. Powiedział, że Polak jest dla niego inspiracją i wzorem. Ogląda jego starty na YouTubie, śledzi w telewizji. Wziął się nawet na odwagę i napisał do niego z pytaniami o wskazówki. Obaj panowie korespondują. – To miłe słowa. Cieszę się, że mogłem komuś pomóc.
Dodał, że chciałby być pozytywnym przykładem dla ludzi, których los skazał na wózek inwalidzki. On sam został skazany na niego w 1992 roku, gdy wracając z wypłatą do domu, został ciężko pobity i obrabowany, bandyci zostawili go na torach kolejowych. Maszynista dojrzał go w ostatniej chwili i pociąg obciął mu obie nogi.
– Przez pierwszych osiem lat nie uprawiałem sportu, bo nie wiedziałem, że istnieje taka możliwość dla niepełnosprawnych. Gdybym wiedział, nie zmarnowałbym tylu lat! Nie trafiłem na żadną informację w gazetach czy telewizji. Widziałem w Bielsku Białej innych niepełnosprawnych, ale do głowy mi nie przyszło, że ktoś coś trenuje. Dziś jak spotkam w moim Cieszynie na ulicy niepełnosprawnego to nie puszczę! Zagaduję, agituję, namawiam na trening. Tłumaczę, że szkoda życia marnować w domu. Sport do pewnego poziomu rehabilituje, ale kiedy zaczyna się wyczyn, zaczyna się prawdziwa przygoda. Oni może nawet słyszeli o sportach paraolimpijskich, ale jak zobaczą taki żywy przykład, to od razu łatwiej ich namówić – opowiadał.
– Dla mnie największa satysfakcja to zobaczyć, że taka namówiona osoba zdobywa medal mistrzostw Polski. Katarzyna Słoma czy Gabrysia Patoła zdobywały nawet medale mistrzostw świata juniorów.
Co dalej? Czy Rokicki powalczy o upragniony złoty medal igrzysk paraolimpijskich w Tokio za cztery lata? – O Boże, nie wiem. Lekarze mówią, że oba barki do generalnego remontu, jeden na pewno czeka operacja. Ale jak Bóg da zdrowie, to pewnie że chciałbym pojechać. Czwarty byłem w Pekinie, brakuje mi jeszcze brązu i złota w kolekcji. Chciałbym wreszcie zdobyć ten najcenniejszy krążek – stwierdził Rokicki.
Michał Pol, Rio de Janeiro