Jakub Tokarz zdobył złoty medal w kajakarstwie na 200 m na przepięknie położonym torze Lagoa Rodrigo de Freitas, bijąc przy tym swój rekord życiowy (51,84 s). Chwilę przed nim na tym samym dystansie brąz wywalczyła Kamila Kubas .
– Moja trenerka, Renata Klekotko krzyknęła mi przed startem: „masz być jak byk! Masz ich wszystkich wziąć na rogi!” Wziąłem sobie te słowa do serca. Podziałało! Nie po raz pierwszy. Oddaję jej ten medal, bo jest niemal w całości jej zasługą. Efekt jej pomysłów, planów, działania, wsparcia. Jeszcze większą chwałę niż moje złoto przynosi jej brąz Kamili, bo zaczęliśmy z nią współpracę zaledwie w lutym. Od tego czasu zrobiła niesamowity progres – mówił po dekoracji.
Tokarz był świetnie zapowiadającym się judoką, mistrzem Polski juniorów. W 2004 roku w bójce przed nocnym klubem, gdy stanął w obronie przyjaciela, został pchnięty nożem i w efekcie sparaliżowany od pasa w dół. Kajakarstwo zaczął trenować dopiero pięć lat temu, gdy jeszcze nie były dyscypliną paraolimpijską. Miał na koncie medale mistrzostw świata i Europy. W debiucie na igrzyskach – własnym i kajaków – wywalczył dla Polski złoto, wyprzedzając Węgra Roberta Subę i Brytyjczyka Iana Mardsena.
– Cieszę się z pokonania Węgra na ostatnich metrach wyścigu, bo wiadomo, że u nich kajaki to sport narodowy. Wjechaliśmy na metę na tzw. „żyletki”. Nikt tu nie dominuje. Nie ma że ktoś przypływa na metę i długo, długo nic. Jakby teraz powtórzyć wyścig, kolejność mogłaby się ułożyć kompletnie inaczej. To świadczy o wysokim poziomie igrzysk paraolimpijskich, które nie są festynem, jak to się niektórym w Polsce wydaje. To jest sport zawodowy, wyczynowy. Myśmy z Kamilą zrobili przed wyjazdem do Rio tyle samo kilometrów co nasi olimpijscy koledzy – mówił.
Wg Kuby złoto to ukoronowanie pięciu lat katorżniczych treningów. – Wierzcie mi, że chyba nie ma trudniejszego sportu do trenowania niż kajaki. Może jeszcze biegi narciarskie jeśli ktoś haruje jak Justyna Kowalczyk i wioślarstwo. Kajaki są ciężkie zwłaszcza w polskich warunkach, gdy człowiek w zimie musi najpierw przekopywać się przez zaspy śniegu, żeby dojść do kanału, a potem wyrąbywać sobie tor. – mówił.
Czy stojąc na najwyższym podium, słuchając Mazurka Dąbrowskiego pomyślał, że gdyby nie wypadek, miałby na to samo szanse jako olimpijczyk w judo. – Nie wiem czy miałbym szanse na podobną karierę. W mojej kategorii wagowej był świetny zawodnik, Robert Krawczyk, też trochę pechowy, bo miał przypieczętować karierę złotem w Atenach w 2004, a zajął tam piąte miejsce. Trenowałem, coś zdobywałem, czasem przegrywałem. Nie chcę gdybać co by było. To stare dzieje, nie chcę do nich wracać. Zacisnąłem zęby i poszedłem dalej, Cieszę się, że zaszedłem tu gdzie jestem. Na najwyższe podium paraolimpijskie – mówił.
Dodał, że paraolimpijskie medale w Rio były okupione o tyle większym wysiłkiem niż olimpijskie, że kajakarska ekipa olimpijska mieszkała w centrum miasta, 10 minut na piechotę od toru Lagoa. Tokarz i Kubas nie mogli sobie na to pozwolić, mieszkali więc w wiosce paraolimpijskiej i tracili dziennie cztery godziny na dojazdy na tor i powrót autobusem. – Ale nie chcę narzekać. Zwłaszcza, że pierwszy raz w życiu dzięki programowi Polskiego Komitetu Paraolimpijskiego „Olimpijczyk” mogliśmy wyjechać na zagraniczne zgrupowanie. Pełnosprawni, wiadomo, tabunami jeżdżą do Hiszpanii, Włoch, Portugalii. Pojechaliśmy wreszcie i my. Zrobiliśmy tam w lutym i marcu ze 400 km na wodzie. Te medale to w dużej mierze zasługa wylanego potu i przepalanych mięśni tam w Sabaudii.
Michał Pol, Rio de Janeiro