Srebrny medal Anny Harkowskiej w kolarskiej jeździe na czas to kolejny polski cud na igrzyskach paraolimpijskich w Rio. Dzień wcześniej na treningu potrącił ją samochód, a w drodze powrotnej rower spadł z dachu auta i rozpadł na kawałki…
Spotkaliśmy się przypadkowo w windzie wieczorem przed startem. Ania, zwykle uśmiechnięta, była załamana. Nie dość, że przeziębiona przez klimę, z temperaturą, której nawet wolała nie mierzyć, by się nie przestraszyć i żeby nikt nie wpadł na pomysł ratować jej antybiotykami, to jeszcze jest obolała.
– Nie wiem czy jest w naszej ekipie większy pechowiec. Na torze walkę o brąz przegrałam o 0,003 sekundy podczas gdy w innych dyscyplinach nie mierzą do tysięcznej sekundy, tylko do setnej. W południe na treningu przejeżdżający samochód zahaczył mnie od tyłu lusterkiem, bo organizatorzy wcześniej puścili ruch na trasę. Na szczęście szybkość była nieduża, ja ze 30 km/h on z 50 więc się nie wywaliłam. A teraz wpadłam na zapłakanego trenera Mariana Kowalskiego. Pytam czy i jego ktoś potrącił, a on, że mój rower startowy zleciał z dachu samochodu. Szukamy możliwości jak go naprawić. Nie wiem jak ja jutro wystartuję – mówiła bliska płaczu.
Ustaliliśmy, że wyczerpała limit pecha. Niech teraz sobie przejdzie na kogoś innego, a Anię zostawi w spokoju. Musi być dobrze. I było!
Nie tylko zdołała wystartować, ale pojechała znakomicie. Choć jej koronną konkurencją miał być wyścig ze startu wspólnego, w czasówce okazała się gorsza tylko od legendarnej Sarah Storey, najbardziej utytułowanej brytyjskiej paraolimpijski, która zdobyła 13 złoty medal na igrzyskach (a także 53 razy biła rekordy świata, 11 z nich wciąż należy do niej). Jak to możliwe?
– Na szczęście uderzony łokieć zupełnie mi nie przeszkadzał. Wyrzuciłam całe zdarzenie z pamięci. A rower udało się wskrzesić. Spadł z dachu przez wadliwy bagażnik, który nam podstawiono z samochodem. Fajtnął do tyłu, na szczęście nie najechało na niego inne auto, ale kierownica połamana, siodełko, przerzutka, na szczęście rama cała. Uratował nas belgijski mechanik, Ignaz, zresztą nie po raz pierwszy. Pomógł mi już na igrzyskach w Londynie i na ostatnim Pucharze Świata. Jest mechanikiem przełajowym, więc naprawia wszystko błyskawicznie. Dał nam nowy łańcuch, owijkę, przerzutkę, hak i naprawiał to wszystko z trenerem do 1. w nocy – opowiadała Ania.
Dodała, że siodełko pożyczyli z torowego roweru Przemka Wegnera, a kierownicę od Iwony Podkościelnej i wyszedł składak. Ania wystartuje na nim jeszcze 16 września ze startu wspólnego.
– Ten medal dał mi taką samą satysfakcję jak srebro zdobyte w Londynie, ale odetchnęłam z większą ulgą niż cztery lata temu. Tam cały czas szło mi dobrze, medal zdobyłam już w pierwszym starcie. A tu wszystko pod górkę, medal przegrany o mniej niż mrugnięcie oka. Już miałam wizję, że wrócę do Polski z niczym – mówiła.
– Dobrze się rozgrzałam, bo nie dałam już roweru na dach i dojechałam sama na metę. To był dobry ruch, bo na miejscu było tak ciasno, że nie można było rozstawić trenażera z rolkami do rozgrzewki. Teraz wyścig ze startu wspólnego, w którym wg trenera mam jeszcze większe szanse niż w czasówce. Jedyne co mnie martwi to bardzo stromy zjazd, znany z igrzysk olimpijskich, na którym były upadki. Przed startem jeszcze go poćwiczę. To ostatnia okazja, żeby pokonać Sarah Storey. Na torze była poza zasięgiem, tu spróbuję urwać jej się w górach. Sprawdzałam podjazd, ostry, ale ja lubię góry, byłam nawet górską mistrzynią Polski. Może ktoś mi pomoże jej odskoczyć, gadałam już z paroma dziewczynami o wspólnym odjeździe – mówi Harkowska.
W 2002 roku Harkowska, 22-letnia studentka Uniwersytetu Szczecińskiego, kolarka Bo-Go Szczecin, maratonka i triatlonistka przeżyła koszmarny wypadek. Na ruszającą z przystanku autobusowego dziewczynę najechał samochód, miażdżąc jej nogi. Diagnoza wykazała 26 złamań!
Przeszła sześć operacji, a lekarze nie dawali jej żadnych szans na powrót do sportu, powątpiewali czy będzie mogła chodzić, o bieganiu nie wspominając. Groził jej wózek inwalidzki. Miała sześć operacji i wielomiesięczną rehabilitację. Przełomem był spotkanie ze znanym w świecie lekarzem traumatologiem, dr Konradem Słynarskim, który zasłynął m.in. tym, że na leczenie stawu kolanowego zgłosił się John Malković.
– Natrafiłam na niego gdy zaczęłam studiować rehabilitację, żeby sama się leczyć, skoro lekarze nie są w stanie mi pomóc. A on wskrzesił moją nogę. Sprawił, że przestałam czuć bóle. Zastosował wchodzącą dopiero wówczas terapię z wykorzystaniem komórek macierzystych. Bez niego nie byłabym w stanie jeździć na rowerze. Wróciłam do treningów i w 2006 roku zdobyła swój pierwszy medal po wypadku. Zrozumiałam wtedy, że jestem w stanie wyczynowo uprawiać sport. Doktor Słynarski co rusz naprawia mnie i łata w Centrum Medycyny Gamma. Sam opłacił mi operację zerwanych więzozrostów. Ostatnio zaproponował, że mi wymieni staw skokowy, to będę mogła znów biegać triatlony, ale chyba się nie odważę. Związałam się z kolarstwem i niech tak zostanie – mówi Harkowska.
Michał Pol, Rio de Janeiro