Na koniec przedpołudniowej sesji na Stadionie Olimpijskim Katarzyna Piekart wywalczyła brąz w rzucie oszczepem i tuż po zejściu z płyty zalała się łzami. – Słyszałam głosy z Polski, że zrobiłam swoje, ale to łatwo powiedzieć. Ten brąz jest dla mnie cenniejszy niż złoto sprzed czterech lat na igrzyskach w Londynie, bo kosztował mnie o wiele więcej wysiłku i wyrzeczeń. Brakowało mi wypoczynku. Jednostek treningowych zrobiłam tyle ile trzeba, ale mam dwójkę dzieci, w tym dwulatka i musiałam ich w tym czasie wychowywać. Ciężko pogodzić obowiązki mamy i sportsmenki z aspiracjami, zwłaszcza że możemy liczyć z mężem tylko na siebie. Dziadkowie jeszcze pracują zawodowo, więc trudno mieć do nich pretensje. Ale cieszę się że mimo przeciwności wytrwałam do Rio, a tu podjęłam ryzyko. Opłaciło się! Ten brąz to szczyt moich marzeń – mówiła.
Poziom konkursu rzutu oszczepem był bardzo wysoki. Zwyciężczyni, Amerykanka Hollie Arnold pobiła rekord świata (43,01 m). Piekart zapowiadała, że do medalu trzeba będzie rzucić w okolicach 41 metrów i nie pomyliła się, rzuciła 41,07 m – swój najlepszy wynik w sezonie.
Polka dodała, że animuszu i inspiracji dodał jej Maciej Lepiato, który poprzedniego dnia wywalczył złoto w skoku wzwyż, bijąc rekord świata, a rano wraz zresztą ekipy, w tym m.in. brązową medalistką na 100 m Alicją Fiodorow, wspierał ją z trybun.
– Maciek udowodnił nam wszystkim, że najważniejsza jest głowa. Że do występu trzeba podejść ze spokojem. Że trzeba wierzyć. Pod jego wpływem powiesiłam na ścianie kartkę: „Zrób to, Kasia!” I zrobiłam. Marzyłam o brązie i go mam!
Teraz chcę odchować dzieci i przygotować się do igrzysk w Tokio w 2020. Jeszcze lepiej niż do Rio! – mówiła Piekart.
Michał Pol, , Rio de Janeiro