– Chciałbym, żeby mój sukces choć trochę był inspiracją dla tych najciężej poszkodowanych porażeniem, tetraplegików. Trzeba zacisnąć poślady i żyć. Nie siedzieć w domu, ale wyjść do ludzi – mówi Maciej Sochal, który wywalczył trzeci złoty medal na igrzyskach paraolimpijskich w Rio. Zwycięstwo zapewnił sobie w ostatniej próbie konkursu rzutu maczugami. I zacytował Einsteina.
– On powiedział kiedyś, że nie wie jak będzie wyglądać III Wojna Światowa, ale IV będzie na maczugi. W razie czego możecie mnie posłać na front w pierwszym szeregu – zażartował tuż po konkursie Polak, który na igrzyskach paraolimpijskich w Rio zajął też czwarte miejsce w pchnięciu kulą.
Rzut maczugami to konkurencja dla osób z największym porażeniem mózgowym lub tetraplegików mających niezborność ruchów, zastępująca rzut oszczepem. Chodzi o to, żeby nikt nie zrobił nikomu ani sobie krzywdy. – Moja grupa jest tak poszkodowana, że rzucanie oszczepami wyglądałoby nieciekawie. Ktoś mógłby stracić oko, rany kłute albo jeszcze gorzej – stwierdził Sochal.
– Podczas zawodów postanowiłem nie patrzeć na cyferki. Po prostu robiłem swoje. Dopiero na koniec trener Jacek Szczygieł powiedział mi, że wygrałem. Byłem mocno zaskoczony – stwierdził. – On nie śledził wyników, a ja tak i mało nie zszedłem na zawał. Tętno miałem 200. Po ostatnim rzucie kamień spadł mi z serca. Każdy medal byłby dla Maćka sukcesem, ale złoty to spełnienie wszystkich marzeń. Przy okazji wielkie gratulację dla trenera Aleksandra Popławskiego, który na co dzień trenuje go w Koszalinie. Obaj wykonali kawał roboty – mówił Szczygieł.
Sochal dodał, że upalna pogoda (najgorętszy dzień w Rio – 36 stopni C) zupełnie mu nie przeszkadzała. – Akurat dla mnie im cieplej tym lepiej. Wszędzie tam gdzie był upał i duchota, łapałem się na podium. Nie mogę się doczekać Mazurka Dąbrowskiego. Na takiej imprezie jak igrzyska paraolimpijskie to będzie coś niezapomnianego – mówił.
Gdy Maciej Sochal miał 13 lat wykryto u niego guza mózgu. Podczas operacji lekarze wycięli draństwo, ale przy okazji doznał porażenia czterokończynowego wiotkiego. – Guz nigdy nie wrócił, ale może lekarze trochę za dużo czegoś usunęli. Brakuje mi równowagi, cierpię na dużą niezborność ruchów – opowiada.
Przez trzy lata przechodził rehabilitację, ale w końcu się ona skończyła. Usłyszał wówczas, żeby wyszedł do ludzi i zapisał się na siłownię. – Poszedłem, lubiłem dźwigać ciężary. Ale nie bardzo mogłem, bo z racji tej niezborności ruchów sztanga lata mi w rękach jakbym zamiatał miotłą.
Ktoś polecił mnie trenerowi Popławskiemu, któremu spodobało się, że potrafię wycisnąć 70 kg. Mimo, że była wtedy ze mnie skóra i kości. Dziś ważę 90 kg i wyciskam 130 kg! – mówi Sochal.
Trener wysłuchał go, popatrzył i powiedział, że widzi potencjał. I jak 16-letni Maciek się przyłoży do treningów, podejdzie do sprawy na poważnie to duża szansa, że to za rok zabierze go na igrzyska paraolimpijskie do Aten. – Totalnie mnie tym zaskoczył, bo wtedy ledwo stałem na nogach. Jakie igrzyska, człowieku? Ale zawziąłem się i zacząłem pchać kulą i maczugami. I pojechałem do Aten, tylko że podwyższono mi mi tam kategorie startową o jedną i zająłem przedostatnie miejsce. Ale i tak byłem zachwycony. Pojechałem zagranicę, poznałem fantastycznych sportowców, wziąłem udział we wspaniałej imprezie. Wszystko lepsze niż siedzenie w domu i zamartwianie się.
Potem przez cztery lata odwoływaliśmy się wraz z rodzicami. I udało się. Co prawda igrzyska w Pekinie mnie ominęły, ale w Londynie wystartowałem już w swojej klasie i zająłem 3. miejsce.
– Nie czuję się jakimś autorytetem, ale chciałbym, żeby mój sukces choć trochę był inspiracją dla tych najciężej poszkodowanych porażeniem, tetraplegików. Trzeba zacisnąć poślady i żyć. Stawiać czoła wyzwaniom. Nie siedzieć w domu, ale wychodzić do ludzi. Starać się żyć normalnie, to najlepsza rehabilitacja – mówi Sochal.
Michał Pol, Rio de Janeiro