Natalia Partyka zdobyła srebrny medal w turnieju singla (klasa WS10) podczas igrzysk w Paryżu. Jest to jej dwunasty krążek paralimpijski. Zaczęła je kolekcjonować 20 lat temu w Atenach.
W finale w Paryżu spotkała się z Australijką o chińskich korzeniach, Qian Yang. To jej „stara znajoma”, którą w Londynie i Rio ogrywała jeszcze jako reprezentantkę Chin, a z którą przegrała w singlu na igrzyskach w Tokio (rewanżując się potem w grze pojedynczej turnieju drużynowego).
Srebro też jest OK
W finale singla na igrzyskach w Paryżu pierwszy set od początku nie układał się po myśli Partyki. Przegrywała już 0:3, goniła wynik, ale wkrótce było 4:7 i ostatecznie skończyło się na 6:11. Drugi set także zaczął się od prowadzenia Australijki, która w pewnym momencie wygrywała już 7:2. Partyka potrafiła jednak doprowadzić do remisu 8:8 i potem 9:9. Dwa decydujące punkty zdobyła jednak przeciwniczka.
– Po prostu byłam dzisiaj słabsza, trzeba to jasno powiedzieć i docenić też robotę Australijki, bo była lepsza w każdym elemencie gry – mówiła po meczu Partyka.– Nie mogłam się dostać do tego, co chciałam, do tego, co lubię grać. Szukałam sposobu, żeby te punkty w jakiś sposób ukraść i w drugim secie już troszeczkę się zbliżyłam, bo było 9:9, więc mogło być różnie. Gdyby było 1:1, a nie 2:0 w setach, to też gra byłaby pewnie zupełnie inna.
Było jednak 2:0 dla Australijki, która prowadziła też od początku seta trzeciego. Było już 7:4, ale znów Partyka potrafiła doprowadzić do wyrównania 10:10. Ponownie jednak dwa ostatnie punkty wygrała rywalka.
– W trzecim secie było 10:10, bo obroniłam dwie „meczówki”, ale też „nie poszło” – stwierdziła nasza zawodniczka. – Po prostu nie szło mi dzisiaj zbyt dobrze od początku i tyle. Tak czasami jest. Doceniam ten medal, cieszę się, że jest. Srebro też jest OK. Po prostu dzisiaj to był mój „maks”. Dałam z siebie wszystko. Jest to medal, wiele osób o nim marzy i go nigdy nie będzie miało, więc ja nie chcę wyjść na jakąś osobę, która cieszy się tylko ze złotych medali. A poza tym w singlu jeszcze srebra nie miałam, więc nie ma nudy. Jest OK. Przeżyję. Po porażce w Tokio wszyscy wiemy, że świat się na tym nie kończy.
Dalej tu jestem
To dwunasty medal paralimpijski w kolekcji Natalii Partyki. Przed igrzyskami w Paryżu miała ich równe dziesięć – sześć złotych oraz po dwa srebrne i brązowe. Parę dni temu doszedł kolejny brąz w deblu. Swoje starty w tenisie stołowym na igrzyskach zaczynała w Sydney w 2000 roku. Miała wtedy ledwie 11 lat. Cztery lata później w Atenach zdobyła tytuł mistrzyni paralimpijskiej i nie oddała go aż do igrzysk w Rio de Janeiro w 2016 roku. Stała się symbolem światowego sportu paralimpijskiego. Choć nigdy nie postrzegała swojej niepełnosprawności przez pryzmat barier, przełamywała je rywalizacją z zawodniczkami pełnosprawnymi, na czele z występami na igrzyskach olimpijskich w Pekinie, Londynie, Rio i Tokio.
– Ja wygrałam pierwszy raz w 2004 i cóż… 20 lat minęło i dalej tu jestem i dalej przywożę medale, więc myślę, że trzeba to po prostu docenić, bo pewnie niejednemu by się odechciało po drodze – przyznała. – Mnie się też odechciewało, ale mimo wszystko dalej w tym wszystkim byłam i dalej tutaj jestem. To nie jest tak, jak za pierwszym czy drugim razem, gdy jedziesz na te igrzyska podekscytowana, przygotowujesz się. Tak naprawdę przygotowania do igrzysk to była dla mnie chyba największa męczarnia. Ale ciężko pracowałam, bo wiedziałam, że muszę ostro trenować, chcąc się przygotować na tyle dobrze, żeby rywalizować o medale, bo konkurencja jest coraz lepsza. No i było ciężko.
Natalia Partyka nie składa jednak broni. Australijka wciąż jest do ogrania.
– Ja wygrywałam z nią wcześniej, ona wygrywa teraz ze mną. Mam nadzieję, że wrócę do wygrywania, chciałabym, naprawdę. Dzisiaj była lepsza i nie mam problemu, żeby jej pogratulować – podsumowała.
Tomasz Przybyszewski, Tomasz Gorazdowski, informacja prasowa Polskiego Komitetu Paralimpijskiego, fot. Bartłomiej Zborowski/Polski Komitet Paralimpijski