Kinga Dróżdż, Katarzyna Kozikowska, Kamil Otowski i Aleksander Kossakowski z przewodnikiem Krzysztofem Wasilewskim – to czołowi polscy zawodnicy, którzy wzięli udział w realizacji spotu, powstałego z okazji ogłoszenia ośmioletniej współpracy marki adidas z Polskim Komitetem Paralimpijskim. Co ich definiuje jako sportowców? Co napędza do codziennego wysiłku? Jak sport wpłynął na ich życie?

Kamil Otowski

– Miałem ciarki, gdy dostałem telefon, że jest taki plan, żebym został twarzą adidasa – nie ukrywa Kamil Otowski. – Dla mnie to jest fantastyczna wiadomość, rodem z jakiegoś filmu.

Traktuje to jako wyróżnienie, ale uważa też, że paralimpijczycy zasługują na to, żeby być tak samo dobrze wyposażeni w sprzęt, jak olimpijczycy, bo igrzyska są tak samo ważne. Polski hymn też jest ten sam, a jego brzmienia dwukrotnie doświadczył rok temu.

– Człowiek pracuje po to, aby móc się takich rzeczy spodziewać, natomiast zaskoczenie zawsze jest ogromne, przede wszystkim wtedy, kiedy cała arena wstaje, żeby odsłuchać Mazurka Dąbrowskiego… To jest coś niebywałego. Dopiero za drugim razem byłem bardziej świadomy tego, co się dzieje. Dopiero wówczas te wszystkie bodźce do mnie docierały – mówił Kamil Otowski po zdobyciu dwóch złotych medali mistrzostw świata w parapływaniu w 2023 r.

adidas ppc kv 7

Były to jego pierwsze triumfy w zawodach tej rangi. Zawodnik z podwarszawskiego Legionowa od niedawna startuje w klasie S1, tj. zawodników o największych trudnościach w funkcjonowaniu. W wyniku postępującej polineuropatii obwodowej porusza się na wózku. Wcześniej występował m.in. w klasach S3 i S2.

Pływa od dzieciństwa. Nauczył się sam, jako ośmiolatek na wakacjach w Egipcie.

– Irytował mnie fakt, że miałbym pływać w rękawkach, więc zakładałem takie ogromne gogle, które zakrywały mi też nos – wspomina. – Nurkowałem, następnie wypychałem się nogami nad wodę, brałem oddech i z powrotem pod wodę. W końcu nauczyłem się utrzymywać na powierzchni wody. Jestem więc samoukiem. Najpierw pływałem na płyciźnie, a gdzieś po tygodniu już na większych głębokościach na basenach urzędowałem. Tak mi się to spodobało, że ludziom się pod wodą między nogami kręciłem, gdy grali w siatkówkę na basenie.

Okazało się, że pływanie może być dla niego znakomitą formą rehabilitacji, dlatego jako 10-latek zaczął regularnie chodzić na basen.

– Rehabilitant zmusił mnie do przynoszenia biletów z pływalni i wręczył telefon do mojego obecnego trenera – opowiadał swego czasu o swoich pływackich początkach. – Po pierwszym treningu trener wyczuł potencjał i zaproponował mi dalszą współpracę, która przyniosła wiele owocnych chwil.

Parę lat później wziął udział w swoich pierwszych mistrzostwach Polski seniorów, a w wieku 15 lat trafił do kadry narodowej i pojechał na mistrzostwa świata do Glasgow. Największe znaczenie miały dla niego jednak mistrzostwa Europy rok później. Przyznaje, że to one go ukształtowały, a walczył wówczas o kwalifikację do igrzysk w Rio. W finale 50 metrów stylem grzbietowym zajął wówczas piąte miejsce z czasem 58,45 sek., aż o trzy sekundy lepszym niż w eliminacjach.

– To był dla mnie kosmos – wspomina. – Pamiętam to uczucie, jak mnie wtedy niosło. Nigdy w życiu mnie tak nie niosło, jak wtedy.

Niestety, ten znakomity czas nie wystarczył do kwalifikacji na igrzyska. Był pierwszym spośród tych, którzy się na nie nie dostali. Było to na tyle bolesne, że nie mógł oglądać transmisji z Rio. Zobaczył jedynie starty Wojciecha Makowskiego, swojego serdecznego przyjaciela nie tylko z pływalni. Nie odstraszyło go to od pływania i w kolejnym roku… znów przeżył rozczarowanie. Na mistrzostwach świata w Meksyku dowiedział się, jak to jest, gdy jest się na styku sukcesów, lecz nie chcą one przyjść. Dwukrotnie zajął tam czwarte miejsce – na 200 metrów stylem dowolnym i 100 metrów grzbietowym. Dziś przyznaje, że warto czasem dostać po głowie.

– Ja wiem, że to boli, wiem, że wtedy człowiek jest maksymalnie wkurzony i może reagować na różne sposoby, tylko rzecz w tym, żeby się potem nie poddać – zaznacza. – To są te chwile prawdy w karierze sportowca. Jak człowiek przetrwa takie momenty, to są to podwaliny pod długą karierę i nieważne, czy będzie to trwało pięć, czy dziesięć lat, ale dotrwa do momentów chwały.

Te nadeszły w 2022 r., gdy zdobył brąz mistrzostw świata (jeszcze w klasie S2), a zwłaszcza rok później, gdy Kamil dwukrotnie został mistrzem świata w klasie S1 na dystansach 100 i 50 metrów stylem grzbietowym. Dodatkowo, na dłuższym dystansie ustanowił nowy rekord mistrzostw świata. Dlatego plan na igrzyska w Paryżu ma prosty.

adidas ppc kv 8

– Jestem jedynką rankingu światowego i na igrzyska jadę po swoje, nie będę owijał w bawełnę – podkreśla. – Wiem, że zabrzmiało to buńczucznie, ale chcę popłynąć lepiej niż na mistrzostwach świata w zeszłym roku, popłynąć tak, żeby woda niosła i żebym miał poczucie, że zrobiłem wszystko, żeby popłynąć jak najlepiej.

Ma też plany na później. Przez wiele lat łączył treningi ze szkołą, potem ze studiami. Jest magistrem prawa ze specjalizacją prawo gospodarcze. Myśli też o rugby na wózkach. Pływania nie porzuci, choć nie wie jeszcze, w jakim zakresie będzie się nim zajmował. Na razie jednak myśli tylko o jednym.

– Chcę być prawnikiem, ale na tym etapie, do igrzysk, chcę się im poświęcić w stu procentach i nie chcę sobie zaprzątać głowy niczym innym – podkreśla.

Kinga Dróżdż

Nie ukrywajmy, to jedna z naszych nadziei na triumf na igrzyskach w Paryżu. W szabli kat. A Kinga Dróżdż nie ma sobie równych. Jest obecną liderką rankingu i mistrzynią świata z 2023 r. Jej klasę pokazały też marcowe mistrzostwa Europy. Przez turniej indywidualny przeszła jak burza, wygrywając kolejne pojedynki w stosunku 15 do: 4, 3, 6 i 7.

– To niesamowite uczucie, jestem bardzo zadowolona – podkreśla reprezentantka Polski. – Daje mi to pewność siebie, bo potwierdziłam, że jestem najlepsza w Europie, czuję się doskonale, czuję, że mam szybkość. To dobry prognostyk dla mnie i potwierdzenie, że praca, którą wkładam w szermierkę, procentuje.

adidas ppc kv 3

Prawdziwy popis umiejętności dała także w półfinale drużynowego turnieju szablistek. Polki przegrywały z Gruzinkami już 27:40 i wiele wskazywało na to, że to rywalki powalczą o złoto. Wtedy naprzeciw siebie usiadły rywalki z finału turnieju indywidualnego: Kinga Dróżdż i Nino Tibilaszwili.

To był kolejny przykład na to, że w sporcie dopóki walka trwa, nie wolno przekreślać szans żadnej ze stron. Dość powiedzieć, że nasza zawodniczka pozwoliła Gruzince zdobyć tylko trzy punkty. Sama zdobyła ich natomiast aż 18, co dało zwycięstwo Polkom!

– Sama byłam w szoku, że udało mi się to zrobić – śmieje się nasza zawodniczka. – Strata była dosyć duża i szczerze mówiąc nie wierzyłam w to, że to się uda, ale walka się tak ułożyła, że to ja zdominowałam Gruzinkę, która była zupełnie bezradna. No i wygrałyśmy ten mecz.

Mało brakowało, a ta sztuka udałaby się także w finale. Gdy do pojedynku przystąpiły Kinga Dróżdż i Jewhenija Breus, było 40:38 dla Ukrainek. Polka doprowadziła do remisu 40:40 i w końcówce spotkanie było bardzo wyrównane. Zrobiło się 44:44 i o zwycięstwie jednej z drużyn miało zadecydować ostatnie starcie. Tym razem to jednak Ukrainka była w końcówce minimalnie bardziej skuteczna.

Prócz złota indywidualnie i srebra z drużyną szablistek, Kinga wróciła z mistrzostw Europy także ze złotem zdobytym w drużynowym turnieju szpadzistek.

– Uważam zawody za bardzo udane – podkreśla zawodniczka. – Przyznam szczerze, że nie spodziewałyśmy się takiego wyniku. Byłyśmy dzisiaj w bardzo dobrej dyspozycji. Zresztą od początku ten turniej nas niósł dobrą atmosferą i wzajemnym napędzaniem się. Jesteśmy bardzo zadowolone. Wracam z trzema medalami. To jest super osiągnięcie!

Sukcesy Kingi Dróżdż w szermierce na wózkach zaczęły się dość szybko. Pierwszy start zaliczyła w lipcu 2018 r., a już w marcu kolejnego roku wygrała zawody Pucharu Świata w Pizie. Z kolei we wrześniu z mistrzostw świata w Korei przywiozła srebrny medal. Przełożone o rok Igrzyska Paralimpijskie w Tokio nie były jej czasem, zaraz jednak wróciła na szczyt.

Dobrze wie, jak wyboista bywa sportowa kariera. Od III klasy podstawówki przez kilkanaście lat trenowała szermierkę z pełnosprawnymi rówieśniczkami. W szabli była w czołówce polskich juniorek. Niestety, w 2013 r. naderwała mięśnie uda, a w efekcie zbyt szybkiej chęci powrotu do sportu ucierpiały kolano i biodro. Nie było szans nadrobienia dystansu do czołówki. Już wcześniej namawiano ją na szermierkę na wózkach. Początkowo bezskutecznie.

– Zawsze uważałam się za osobę pełnosprawną, pomimo braku dłoni od urodzenia wiecznie próbowałam udowadniać, że wszystko potrafię zrobić – podkreśla. – Na lekcjach WF-u w podstawówce stawałam na rękach, więc jako nastolatka odrzucałam pomysł szermierki na wózkach. Uważałam go nawet za jakiś atak w moją stronę. Teraz wiem, że to był błąd, ale to był chyba po prostu nastoletni bunt.

Dała się w końcu namówić i… dziś twierdzi, że szermierka na wózku jest trudniejsza od tej na nogach. Mniejsze odległości między zawodniczkami, mniej czasu na działanie, jeszcze przed akcją trzeba wiedzieć, co się chce zrobić. Wyuczona wcześniej technika jest bardzo pomocna, choć początki nie były łatwe.

adidas ppc kv 4

– Bardzo cierpiała ręka. Strasznie ją poobijałam – śmieje się. – Paradoksalnie jednak, po pierwszym treningu najbardziej bolały mnie… nogi, którymi zapierałam się o wózek, żeby nie spaść. To taka historia, z której zawsze każdy ma ubaw, że poszła na wózek i rozbolały ją nogi.

Musiała się przyzwyczaić do nowej pozycji w czasie walki, podczas której, zamiast mocnych i zwinnych nóg, potrzebne są silne plecy i brzuch. Gibkość na wózku jest absolutnie kluczowa. Długo i solidnie pracowała nad nią pod okiem trenerów. Czuła jednak, że szermierka na wózkach to coś dla niej.

– Już po pierwszym treningu wiedziałam, że chcę to robić, że chcę zawalczyć o swoje marzenia – podkreśla.

Aleksander Kossakowski (i Krzysztof Wasilewski)

Można powiedzieć, że biegiem uciekł z pływalni. I od tej pory tak już biegnie.

– Pływanie było bardziej z przymusu, jako rehabilitacja – tłumaczy Aleksander Kossakowski. – Gdy miałem chyba 7 lat, rodzice dowiedzieli się, że mam chorobę wzroku, która postępuje. Zgodnie z ówczesnym stanem wiedzy okulistycznej uważano, że duży wysiłek fizyczny szkodzi. Ograniczano więc zakres mojego wysiłku tylko do pływania. Dlatego chodziłem na ten basen codziennie, ale z niechęcią. Jak tylko nadarzyła się okazja do zmiany dyscypliny, bardzo się ucieszyłem.

Jako zbuntowanego nastolatka, rodzice wysłali go na obóz lekkoatletyczny. Dostał wycisk, ale spodobało mu się to. Zaczął trenować bieganie. Wtedy widział jeszcze dość dobrze, przynajmniej do zmroku. Przez pierwsze dwa lata startował w zawodach osób pełnosprawnych. Miał około 20 lat, gdy na bieżni zaczął wpadać na rywali, częściej się potykał. Pojawiły się dyskwalifikacje, rywale mieli pretensje.

– Wtedy zrozumiałem, że muszę znaleźć sobie przewodnika, z którym będę biegał, bo już się zaczyna ten etap, w którym nie dam sobie rady sam – przyznaje Aleksander.

adidas ppc kv 1

Na zawodach lekkoatletycznych zauważył go trener Jacek Szczygieł. Rozpoczęli współpracę i wtedy Aleksander dowiedział się, czym jest ostry trening lekkoatletyczny. Nie zniechęcił się, wręcz przeciwnie. Sport stał się dla niego najważniejszy. Nigdy nie chciał żyć tak, jak niektórzy znajomi, którzy także nie widzą, czyli siedzieć w domu.

Bieganie to jego pasja, lubi też adrenalinę towarzyszącą rywalizacji na bieżni. Aleksander podkreśla, że robi to, co kocha. Co rano z uśmiechem wstaje na trening. Od sportu nie odstraszyły go nawet urazy, które przy bieganiu bez użycia wzroku nie są wcale rzadkie. Nie ma nawet szans się na zderzenie przygotować. Przeszkody przecież wcześniej nie widzi, po prostu na nią wpada. Przyznaje, że zdarzyło się to wiele razy.

– Jeszcze jak trenowałem sam, to zdarzyło mi się w szpitalu wylądować – wspomina ze śmiechem. – Kiedyś na stadionie ktoś wystawił na chwilę na pierwszy tor tę ogromną drewnianą belkę do biegu z przeszkodami. Uderzyłem w nią biodrem, potem tyłem głowy przewracając się, karetka mnie zgarnęła i w zasadzie ocknąłem się w szpitalu. Takie rzeczy się zdarzają. To jest normalna rzecz.

Normą są też skręcone kostki. Jedną uszkodził już pewnie ze 20 razy, drugą nawet częściej. Kiedyś też niewiele brakowało, by doszło do naprawdę nieprzyjemnego wydarzenia. To były eliminacje biegu na 1500 m podczas mistrzostw świata w Dubaju w 2019 r. Aleksander z przewodnikiem, Krzysztofem Wasilewskim, mniej więcej w połowie dystansu biegli tuż za Rosjanami Fiodorem Rudakowem i jego przewodnikiem, Władimirem Miasnikowem. Nagle Rudakow przewrócił się.

– Trzeba było zareagować w ułamku sekundy i ja go przeskoczyłem, bo Krzychu mi powiedział: „hop!” – wspomina Aleksander. – Nawet nie wiedziałem, co mam zrobić, ale słyszałem, że Rosjanin wywraca się przede mną, bo my tam dodatkowo biegamy z zasłoniętymi oczami. Wiedziałem, że mam skoczyć i od razu to zrobiłem. Po to trenuję tyle czasu, żeby przez te cztery minuty na mistrzostwach świata się skoncentrować, żebym cały czas był maksymalnie sfokusowany na tym, co się dzieje.

Polacy pobiegli dalej, wywalczyli awans do finału, a tam zdobyli brązowy medal tych mistrzostw. Był to drugi taki krążek w karierze Aleksandra, poprzedni wywalczył dwa lata wcześniej w Londynie. Kolejny brąz to efekt mistrzostw świata w Paryżu w 2023 r. Do srebra zabrakło na finiszu niecałego metra. Aleksander nie miał tylko na razie szczęścia do igrzysk paralimpijskich – w Rio była dyskwalifikacja w wyniku dość prostego błędu, w Tokio przeszkodziła kontuzja ścięgna Achillesa. Wspólnie z przewodnikiem ostro trenują, by na igrzyskach w Paryżu okazało się, że do trzech razy sztuka. Z Krzysztofem znają się od sześciu lat.

– Poznaliśmy się dzięki jego dziewczynie, przez znajomego – opowiada Krzysztof Wasilewski. – Zrobiliśmy pierwszy trening, fajnie się to wszystko ułożyło, szybko załapałem, o co chodzi. Pojechaliśmy na mistrzostwa Europy do Berlina w 2018 r., zdobyliśmy dwa medale, w tym złoty, i tak się to zaczęło.

adidas ppc kv 2

Aleksander i Krzysztof biegną trzymając tzw. szarfę, czyli dość krótką linkę z dwiema pętlami, której nie mogą puścić. Podczas biegu to przewodnik podejmuje decyzje i przekazuje istotne informacje. Mają ustalone pewne komendy. Nie wolno mu natomiast „ciągnąć za sobą” zawodnika, biec trzeba obok siebie, kluczowa jest synchronizacja ruchów. To zawodnik musi też pierwszy przekroczyć linię mety. Krzysztof ma duże doświadczenie w biegach, z sukcesami na poziomie juniorskim.

– Zawsze moim marzeniem było rywalizować na międzynarodowych imprezach, ale indywidualnie nigdy nie byłem na mistrzostwach Europy czy świata, a tutaj mam tę szansę, za co jestem Aleksandrowi wdzięczny – zaznacza przewodnik.

Aleksander o Krzysztofie mówi w samych superlatywach. Przyjaźnią się, świetnie się dogadują. Aleksander szczególnie ceni zmysł taktyczny i ambicję swojego przewodnika.

– On nie biega, żeby przebiec, tylko biega, żeby wygrać – podkreśla.

Krzysztof nauczył go też czegoś ważnego – by nie wywierać na sobie zbyt wielkiej presji.

– Przede wszystkim czerpać ze sportu radość i szczęście, a dopiero potem ewentualnie czegoś od siebie wymagać – mówi. – Przed każdymi zawodami mówimy sobie: baw się dobrze!

Katarzyna Kozikowska

Karteczkę z zapisanym marzeniem schowała w miejscu, do którego zawsze może sięgnąć. To marzenie to medal igrzysk paralimpijskich w Paryżu. Jest nie tylko na papierze, ale przede wszystkim w głowie, a chęć jego spełnienia kieruje wszystkimi kolejnymi działaniami.

adidas ppc kv 5

Na igrzyskach w Tokio zabrakło niewiele. W finale kajakowych jedynek w klasie KL3 nasza zawodniczka zajęła czwarte miejsce.

– Na początku byłam zła na siebie, bo mogłam zrobić pewne rzeczy lepiej, choćby start, który jest trochę moją piętą achillesową – wspomina dziś. – Szczerze mówiąc, byłam trochę załamana, bo wiadomo, czwarte miejsce najgorsze, najbliżej medalu. Koniec końców uważam jednak, że czwarte miejsce na świecie, wśród takich zawodniczek, przy tak wysokim poziomie, to niesamowite osiągnięcie.

Nie byłoby tego osiągnięcia, gdyby nie splot wydarzeń. Być może dosłownie sekundy zabrakło, by zakwalifikowała się na poprzednie igrzyska w Rio. Startowała jednak w innej dyscyplinie – pływaniu – a tej sekundy zabrakło na dystansie 400 metrów. Miała dość, straciła do tego serce.

– Czułam, że pływanie nie jest dla mnie, że nie sprawia mi już radości i uprawiam je tylko dlatego, żeby nie zawieść trenera, rodziców, chłopaka. Robiłam to dla wszystkich, tylko nie dla siebie – przyznaje. – Dodatkowo miałam zajęcia na studiach, zaliczenia, więc zawsze byłam w stanie znaleźć wymówkę, żeby nie pójść na trening. To nie może tak wyglądać, ale cała ta sytuacja z Rio spowodowała, że miłość do pływania przerodziła się w niechęć.

Uczucia te zbiegły się z telefonem od Jakuba Tokarza, mistrza paralimpijskiego z Rio w parakajakarstwie. Spojrzał na Katarzynę okiem fachowca i stwierdził, że odpowiednia budowa ciała przy braku nogi pozwala jej myśleć o świetnych wynikach w jego dyscyplinie. Zapytana o to, czy chce spróbować, zgodziła się od razu. Nie zniechęciło jej nawet trzykrotne wpadnięcie do wody podczas pierwszego treningu. Zrobiła wrażenie, gdy za każdym razem sama wracała do kajaka i – przemoczona – dokończyła zajęcia.

– Pamiętam, że tego dnia nie było pięknej pogody, było pochmurno i deszczowo, ale i tak mi się to spodobało – wspomina. – W końcu wyszłam z hali pływackiej z chlorowaną wodą na naszą wrocławską Odrę. To był całkiem inny bodziec. Był ze mną Kamil, wtedy już narzeczony, który widział, jak mi się to podobało. Całe szczęście, że mnie wspierał, bo moi rodzice byli sceptycznie nastawieni do zmiany dyscypliny. Mam przecież takie osiągnięcia w pływaniu, jak mogę to rzucić dla kajakarstwa? Myśleli, że jestem po prostu zafascynowana czymś nowym, że to takie chwilowe. Kamil wtedy powiedział, że widział ten błysk w moim oku, że to coś więcej.

adidas ppc kv 6

Choć dyscyplina była dla niej nowa, Katarzyna miała dobre przygotowanie z treningów pływackich. Wyniki przyszły całkiem szybko. Już w maju 2018 r. zajęła czwarte miejsce w zawodach Pucharu Świata, a w czerwcu tego roku, niemal dokładnie rok od pierwszego treningu, zdobyła w Belgradzie brąz mistrzostw Europy. Rok później na Starym Kontynencie nie było już na nią mocnych, wdarła się też na stałe do czołówki światowej. W tym czasie wiele zmieniło się też w jej życiu prywatnym.

– Rok 2019 był dla mnie trudny, ponieważ nie dość, że obroniłam magisterkę, to dwa tygodnie po ślubie walczyłam podczas mistrzostw świata o kwalifikację na igrzyska – podkreśla. – Zaraz po poprawinach spakowaliśmy się i pojechaliśmy do Poznania na zgrupowanie. Mąż jest fizjoterapeutą naszej kadry, więc przynajmniej mieliśmy tam podróż poślubną.

Po igrzyskach w Tokio przyszedł czas na kolejne życiowe decyzje. W ich efekcie w sierpniu 2022 r. na świecie pojawiła się Julia. W listopadzie Katarzyna wróciła do ćwiczeń na siłowni, a od stycznia kolejnego roku trenuje już z pełnym obciążeniem.

– Nie jest lekko, ale mam bardzo duże wsparcie ze strony męża i moich rodziców – podkreśla. – Kiedy idę na trening, zawsze mam zapewnioną opiekę nad dzieckiem.

Mąż jest fizjoterapeutą kadry, więc córeczka jeździ też z rodzicami na zgrupowania i zawody. Wymieniają się opieką, dzięki czemu mama… nie ma czasu tęsknić. W razie czego mogą też liczyć na trenerkę reprezentacji narodowej, Renatę Klekotko. Ale to raczej w ostateczności.

– Trenerka próbuje uporać się z tym moim małym szkodnikiem, ale Julia nie jest do niej przekonana – śmieje się kajakarka.

Bardziej poważnie dodaje, że logistyka wszelkich wyjazdów z kadrą jest na zupełnie innym poziomie. Wspólnie z mężem doskonale odnajdują się jednak w tej sytuacji. W tzw. międzyczasie Katarzyna podjęła współpracę z trenerem Jerzym Grąbczewskim, z którym od razu znaleźli wspólny język. Efektem tego wszystkiego jest kwalifikacja na igrzyska w Paryżu, wywalczona już w sierpniu 2023 r. z siódmego miejsca na mistrzostwach świata. Okazało się, że stawka odskoczyła do przodu, pojawiły się nowe rywalki, Katarzyna liczy jednak na to, że solidnie przepracowany rok po porodzie plus ciężka praca mijającej zimy na siłowni pozwoli wrócić do ścisłej czołówki. Plan jest przecież jasny i w razie czego zapisany na kartce: medal igrzysk paralimpijskich w Paryżu.

– Matki też potrafią! – podkreśla.