fbpx
Aktualności

Bracia z opaską, czyli krwawe ślady na bieżni

Niewidomy Aleksander Kossakowski z przewodnikiem Sylwestrem Lepiarzem wygrali półfinał biegu na 1500 m podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Londynie. Ustanowili życiówkę (4:14.07) i pokonali w bezpośrednim pojedynku rekordzistę świata, Kenijczyka Samwela Mushai Kimani.

W kadrze polskich lekkoatletów na MŚ w Londynie mówią, że ciężko o większego pechowca niż Olek. Co ważny bieg, to rywal ściąga buta ze stopy. Z pięć razy tak już miał ostatnio. A już do legendy przeszedł jego start na mistrzostwach Europy w Grosseto.

120 metrów po starcie rywal z Portugalii niechcący nadepnął mu na piętę i ściągnął buta. Już po pierwszym okrążeniu po rozgrzanym tartanie pod skarpetą na podeszwie stopy zrobił mu się pęcherz. Po drugim pękł, skóra zeszła, a podeszwa zmieniła się w krwawą ranę. – Z początku działała adrenalina, ale jak około 600 m zeszła, ból zrobił się jak cholera. Mówię do Sylwka, że chyba zejdę. Ale on, żebym się nie wygłupiał, bo to mistrzostwa Europy – wspomina Kossakowski.

– Nie wiedziałem co się dzieje. Dopiero jak zobaczyłem krwawe ślady na tartanie, myślę, kurde, co to jest? Po chwili skojarzyłem, że to Olek. Spojrzałem w dół, nie ma buta, zamiast tego czerwona, porwana skarpeta. No, ale już był prawie finisz. Dobiegliśmy. I zdobyliśmy brąz! – mówi Lepiarz.

– Ja na szczęście tych krwawych śladów nie widziałem, bo kto wie jakby to na mnie podziałało. Nie wiem jak dobiegłem, chyba tylko siłą charakteru. Ci, którzy zobaczyli ranę, trenera, kolegów z kadry, złapały mdłości. Jedna wielka rana, do tego czarna z brudu. Lekarze złapali się za głowy, natychmiast do szpitala, kuracja antybiotykowa i opatrunek.

– Oj już nie wyolbrzymiaj, przebiegłeś na bosaka raptem 1350 metrów – śmieje się Sylwek.

Łączy ich burzliwa historia. Panowie rozstali się po igrzyskach w Rio, gdzie nie udało im się wejść do finału. Sylwek, oszołomiony atmosferą na Stadionie Olimpijskim mocno przeszarżował, poprowadził bieg w tempie jak na podwójny rekord świata. W efekcie Olek na 400 m przed metą nie był w stanie biec i niemal domaszerował do końca. Ale i tak dałoby to im ósme miejsce i prawo startu w finale, gdyby nie to, że zagotowany Sylwek pierwszy przekroczył metę. A przepisy mówią, że zawsze musi to zrobić zawodnik. Zostali zdyskwalifikowani.

– Emocje, presja, niesamowita publika na stadionie. Czułem się jak w statku kosmicznym. Oszołomiło mnie. Musiałem wykrzykiwać komendy, żeby Olek mnie słyszał. Też byłem wkurzony, bo tyle przygotowań i startów na nic – tłumaczy Sylwek. – Dziś już nie ma tematu. To znaczy jest tylko jako nauczka dla nas. Ale już nie mamy do siebie pretensji – precyzuje Olek.

Kossakowski zaczął szukać nowego przewodnika, ale próby kończyły się marnie. – Przewodnik dla niewidomego lekkoatlety to w Polsce prawdziwy dramat. Nie każdy ma tyle szczęście co świeżo koronowana mistrzyni świata z Londynu, Joanna Mazur, która idealnie dobrała się z Michałem Stawickim. A i ona długo szukała. Ale dziewczynie łatwiej znaleźć faceta, który biega lepiej od niej. Gdyby Michała puścić z Olkiem, odpadłby po pierwszym okrążeniu – tłumaczy ich trener ze Startu Radom, Jacek Szczygieł.

Z braku kandydatów na przewodnika zwrócił się o pomoc do lekkoatletów pełnosprawnych. Ale nikt nie chciał. Przewodnik musi w całości poświęcić się niewidomemu, zgrać z nim w jeden organizm. Pełnosprawni lekkoatleci mieli swoje starty, swoje zgrupowania i cele. Mogli pomóc na jedne zawody, ale ciężko im było zgrywać terminy.

– Z kolei ci, którzy już skończyli kariery, bawią się w biegi uliczne, starają jakoś zarabiać pieniądze i też nie interesuje ich rola przewodnika. Bo z bycia przewodnikiem żadnych kokosów nie ma. Wielu robi to za „dziękuję”. Dobrze jak dostanie stypendium. Ale w przypadku Kossakowskiego i Lepiarza będzie ciężko, bo w ich konkurencji nie zebrało się na MŚ 12 rywali – tłumaczy Szczygieł.

Poszukiwania nowego przewodnika szły jak po grudzie. Tymi, których sprawdził, Olek był zawiedziony. Narzekał, że to trucht, a nie prawdziwe bieganie. Wreszcie obaj panowie postawili na reset, podali sobie ręce i postanowili zacząć współpracę od nowa.

Tu w Londynie Sylwek pokazał, że Rio to był po prostu eksces. Obaj jesteśmy mądrzy po szkodzie i doświadczeni. Nigdy już nie popełnimy takiego błędu. Dziś jestem w stu procentach z naszej współpracy – mówi Kossakowski.

– Wyglądamy na bieżni jak bracia, niektórzy nawet nas za nich biorą. Mamy podobną technikę biegu, jesteśmy równi wzrostem i wiekiem. Jeśli będą nas omijały kontuzje, będziemy co raz bardziej się zgrywać i biegać długie lata. Poza bieżnią różnimy się tylko upodobaniami muzycznymi. Olek słucha heavy-metalu, a ja bardziej rozrywkowej, ale nie mamy spinek z tego powodu – mówi Sylwek.

Prawdziwy brat Olka ma tę samą chorobę oczu – zwyrodnienie barwnikowe siatkówki – i też nie widzi. Nie jest zawodnikiem, został masażystą. – Zachorował w wieku 13 lat, ja miałem sześć. Do tego czasu widziałem normalnie. Potem systematycznie traciłem widzenie barw, widzenie w nocy, ograniczało mi się pole widzenia, najpierw do lunetowego, aż do zupełnej ślepoty. Póki co medycyna nie wymyśliła na nią lekarstwa. Już się nią nie przejmuję, mam ją gdzieś. Mam mocno wyrobiony węch i słuch. Jestem w stanie wszystko sobie wyobrazić – mówi Olek.

Jako gimnazjalista zbuntował się przeciwko losowi. Uciekał z domu na parę dni, opuszczał się w lekcjach, odmawiał pomocy w domu. Ojciec postanowił przywrócić go do pionu.

– Tata też uprawia sport, jest karateką, ma 3 dan w karate kyokushin. W ramach resocjalizacji wysłał mnie na obóz lekkoatletyczny z trenerem Krzysztofem Jóźwikiem do Spały. Tam tak dostałem w kość, że nauczyłem się pokory. Ale przy okazji trener Krzysiek zaszczepił we mnie ducha rywalizacji. Spodobało mi się. A później na jakichś zawodach juniorów wypatrzył mnie trener Jacek Szczygieł i wziął pod swoje skrzydła. I poznał z Sylwkiem.

– Biegamy z Olkiem od 2013 roku. Poznaliśmy się kiedy jeszcze trochę widział i startował w wyższej kategorii. Biegaliśmy wówczas jeszcze nie połączeni opaską jak teraz ale obok siebie. Trenowałem wcześniej siedem lat lekkoatletykę, ale chciałem spróbować czegoś nowego. Nie jestem przewodnikiem dla kasy. Chciałem się po prostu… poczuć kimś ważniejszym. I czuję. Jeździmy po świecie, startujemy na igrzyskach, mistrzostwach świata. Jest pięknie – opowiada Sylwek.

Michał Pol, Londyn

Prosimy o potwierdzenie oddania głosu

Po podaniu swojego adresu e-mail, zostanie wysłana na niego wiadomość z linkiem weryfikacyjnym.
Aby potwierdzić swój głos należy w niego kliknąć.

loading...