Czwarte miejsce w turnieju bocci zajął debiutujący na igrzyskach paralimpijskich Damian Iskrzycki. W meczu o brązowy medal Polak dopiero po dogrywce przegrał z sześciokrotnym medalistą paralimpijskim i byłym mistrzem świata, Grekiem Grigoriosem Polychronidisem.
– Ciężki był to mecz. Nie mamy szczęścia do Greka. Ciężko było wybijać jego super softy, czyli te najbardziej miękkie piłki. Trochę się z tym męczyliśmy. To, co straciliśmy w pierwszym i trzecim endzie, odrobiliśmy w drugim i czwartym. Niestety, zabrakło odrobinę szczęścia samej końcówce czwartego enda. Doszło do dogrywki, w której nie umieliśmy sobie poradzić z rotacją boczną, wszystko nam za bardzo schodziło w lewo – stwierdził Iskrzycki na gorąco. – Trochę niedosytu mamy, bo medal był naprawdę blisko. O jedną dobrą piłkę. Po każdej porażce jest gorycz. Ale z drugiej strony, jak na przetarcie, czwarte miejsce na pierwszych igrzyskach to świetny wynik. Zbieramy doświadczenie, będziemy eliminować błędy i będziemy szli do przodu – mówił.
Iskrzycki startuje w kategorii BC3 dla osób z najpoważniejszą niepełnosprawnością ruchową – czterokończynową, będącą wynikiem porażenia mózgowego, zaniku mięśni lub efektem wypadku. Niektórzy zawodnicy poruszają jedynie oczami i oddychają za pomocą przenośnego respiratora. Umieszczoną przez asystenta (zwanego operatorem rampy) na specjalnej rampie bilę puszczają w ruch pointerem (jak Iskrzycki), przymocowanym do głowy, lub długopisem w ustach.
Miłość od pierwszego wejrzenia
Damian Iskrzycki choruje od urodzenia na rdzeniowy zanik mięśni. Chodził do ósmego roku życia, później musiał przesiąść się na wózek. Ale nigdy nie dał się zamknąć w czterech ścianach. Skończył studia na dwóch kierunkach: politologii i informatyce. Założył własną firmę reklamową. Ma żonę, córkę i syna.
– W pełni akceptuję swoją niepełnosprawność. Po prostu z nią żyję. A sport pozwala mi się dodatkowo spełniać – mówi.
Od dziecka ciągnęło go też do sportu. Próbował ścigać się na wózku w Starcie Bielsko-Biała, ale postęp choroby mu to uniemożliwił. Myślał, że sport nie jest już dla niego, aż przypadkowo obejrzał w telewizji reportaż o bocci. Pojechał na pierwsze zawody i zakochał się od pierwszego wejrzenia.
Rampa
Do tego stopnia, że sam zajął się produkcją ramp dla zawodników takich jak on.
– Wkurzyłem się, gdy okazało się, że sprzęt jest ciężko dostępny, drogi i nie do końca funkcjonalny – wspomina.
Pierwszą rampę stworzył dla siebie, drugą dla mistrzyni Polski, Edyty Owczarz, która również wystartowała na igrzyskach w Paryżu, docierając do ćwierćfinału.
Opracował projekt wspólnie z naukowcami, którzy pomogli mu ustalić idealną krzywiznę. Produkcją zajęły się wyspecjalizowane firmy z Podbeskidzia, tworzące podzespoły dla przemysłu lotniczego. Dokładność wykonania jest co do milimetra. Jego firma tworzy rynny dla zawodników ze Szwecji, z Łotwy, Chorwacji, Kanady, Francji, Holandii. Każda dostosowana jest do konkretnego zawodnika, uwzględnia jego indywidualne potrzeby i rodzaj niepełnosprawności. Na igrzyskach w Paryżu oprócz Damiana Damiana korzysta z niej dwójka innych zawodników.
Dobra rampa musi mieć odpowiednie właściwości fizyczne – dobry kąt nachylenia i wyjścia bili. Idealną szerokość.
– Ale trzeba pamiętać, że nawet najlepsza rampa sama nie wygra meczu. Trzeba odpowiednio dobrać bile i posłać je w dół z odpowiedniej wysokości – podkreśla Damian.
On jest moimi rękami
Bile na rampie umieszcza operator, czyli asystent zawodnika, wykonujący jego polecenia tyłem do boiska (jeśli się odwróci i spojrzy na plac gry, zawodnik zostanie ukarany rzutem karnym). Niezwykle ważna jest relacja między zawodnikiem a asystentem.
Operatorem rampy Damiana jest Dariusz Borowski, na co dzień – grabarz, który ma własną firmę, działa też w OSP. Poznali się lepiej na meczu Polski podczas Euro 2012 i od tego czasu współpracują.
– On jest moimi rękami, wykonuje wszystkie moje polecenia, czynności, których ja nie mogę. Jeśli się dobrze rozumiemy, gra jest płynna i nie nerwowa. Nie chodzi tylko o mecz, ale i przygotowanie sprzętu. To ciężka harówka, do której potrzeba olbrzymiej determinacji, poświęcenia i anielskiej cierpliwości – mówi Damian.
Od kilku lat operator rampy ma status zawodnika i w razie sukcesu też dostaje medal. Stało się tak za sprawą inicjatywy Polski. Wcześniej operatorzy pozostawali bezimienni, ich nazwisko nie widniało przy wynikach.
Dar i sens życia
Bardzo często zdarza się, że w rolę asystenta zawodnika wcielają się rodzice. Tak jest w przypadku czołowej polskiej zawodniczki, Edyty Owczarz, o którą już od lat dba mama, Krystyna.
– Nie mam słów wdzięczności dla mamy, że pozwala mi się realizować w bocci. Codzienne treningi, wyjazdy na zawody to dla mnie ogromny dar i sens życia. Nie mogłabym uprawiać żadnej innej dyscypliny sportu, a smak rywalizacji dla kogoś w moim stanie to coś wspaniałego. Kocham ten świat – mówi Edyta, która podobnie jak Damian choruje na rdzeniowy zanik mięśni, a do tego ma jeszcze zaburzenia układu krążenia i oddechowego oraz duże przykurcze ścięgien.
– Dzięki bocci zaakceptowałam swoją niepełnosprawność. Nie mam poczucia niesprawiedliwego losu czy że spotkała mnie jakaś kara boża. To dla mnie normalność. Trudno, ale nawet taka jestem nadal częścią społeczeństwa i mam prawo w nim żyć. Nie mam żadnych zahamowań, żeby wychodzić z domu i integrować się z ludźmi. Chciałabym być przykładem dla tych wszystkich, którzy wycofują się z powodu niepełnosprawności i uzależnienia od innych – dodaje Edyta.
Urabianie bili
Zawodnicy posyłają bile z tak wielką precyzją, że sędziowie w hali South Paris Arena co rusz padają na kolana – nie z wrażenia, ale by szczelinomierzem, cyrklem, miarką i latarką ustalić, gdzie jest większy prześwit. Rozstrzygają dziesiąte milimetra. Czyja bila dalej od tzw. Jacka (czyli jakby bili-celu), ten rzuca.
– Boccia to nie jest jakaś tam gra w kulki. To wspaniała gra taktyczna. Wymaga umiejętnego przewidywania, planowania na dwa, trzy ruchy do przodu, zwodzenia rywala i mocnej koncentracji. A także perfekcyjnego doboru bili. Najlepsi zawodnicy potrafią posłać bilę co do milimetra dokładnie w to miejsce, w które chcą – mówi Beata Dobak-Urbańska, członkini misji paralimpijskiej, która rozwija tę dyscyplinę w Polsce od ponad 30 lat.
Wybór bili to prawdziwa wiedza tajemna. Mają określone parametry dotyczące wagi i średnicy, ale już każda z nich może mieć dowolną twardość, w zależności o ilości i rodzaju wypełniającego je granulatu. W zależności od twardości staje się bilą atakująca lub broniącą.
Bardzo twarda może odepchnąć daleko bilę rywala, zwłaszcza jak spuścić ją z dużej wysokości. Ale trzeba uważać, bo źle wymierzona zrujnuje własny układ. Miękka z kolei potrafi skutecznie zablokować dostęp do „Jacka” albo przykleić się do niego.
– Zanim zawodnik zacznie grać daną bilą, urabia ją przez długie miesiące. Oswaja sobie. Użyje jej dopiero wówczas, gdy będzie pewien na sto procent, że leci tam, gdzie on chce. Zawodnicy szanują swoje bile, traktują je niemal jak jajko. Przewożą w specjalnych kufrach. Nie pozwalają innym grać swoimi bilami ani bawić się nimi dzieciom. Zawsze upominamy naszych wolontariuszy na zawodach, żeby traktowali je delikatnie, nie rzucali z dużej wysokości, nie mówiąc o kopaniu – mówi Romuald Schmidt, szef polskiej misji paralimpijskiej w Paryżu, który w 1992 roku tworzył w Poznaniu pierwszą sekcję bocci dla osób z niepełnosprawnościami.
Czy dzięki występowi Iskrzyckiego, Owczarz oraz trzeciej naszej zawodniczki, Kingi Kozy w Paryżu polskie sekcje bocci odnotują zwiększone zainteresowanie?
– Słyszałem, że nasz mecz o brąz był pokazywany w Polsacie. Liczę, że to będzie choć drobny impuls dla osób z podobną niepełnosprawnością do mojej, żeby wyjść z czterech ścian i znaleźć sobie dyscyplinę sportu. Nasza jest idealna dla osób z chorobami układu nerwowego i zanikiem mięśni. Zawsze każdemu polecam, kogo spotkam, żeby spróbował swoich sił – podkreśla Iskrzycki, czwarty zawodnik igrzysk w Paryżu.
Michał Pol z Paryża, fot. Tomasz Markowski/Polski Komitet Paralimpijski