Alicja Fiodorow zdobyła srebrny medal w biegu na 100 m rozgrywanych w Londynie MŚ osób niepełnosprawnych. Osiągnęła najlepszy wynik w sezonie (12.61), wyprzedzając na mecie Chinkę Lu Li zaledwie o 0.01 sekundy! Po zejściu z bieżni szalała ze szczęście i zamiast jak po czwartym miejscu na 200 m mówić o końcu kariery, wybiegała myślami do igrzysk w Tokio.

– Podeszłam do tego biegu na pełnym luzie. Wykasowałam niepowodzenie na 200 m, zapomniałam o łzach, liczyło się tylko tu i teraz. Nie chciałam sama siebie postawić pod presją, że mogę wrócić z mistrzostw świata bez medalu, że to będzie katastrofa i pora kończyć karierę – mówiła.

Pomogło jej, że biegła dziewiątym torem, nie widząc najgroźniejszych rywalek, nie stresowała się więc ich występem, tylko ruszyła ile sił w nogach. Są zawodniczki, które jak Barbara Niewiedział, zdobywczyni złota na 1500 m i srebra we wtorek na 400 m, lubią ruszać zza pleców rywalek, żeby je kontrolować. Ala woli nie widzieć.

fot. Bartek Tott/PZSN „Start”

– Po niepowodzeniu na 200 m targały mną emocje, bo nie jestem przyzwyczajona do przegrywania. Od 2004 roku nie ma imprezy, z której wróciłabym bez medalu. Brązy na igrzyskach paraolimpijskich w Atenach, Pekinie, Londynie, srebra w Pekinie, Londynie, Rio, złoto mistrzostw świata w Assen, medale w Christchurch, Lyonie, Doha… – wymienia. – Z pierwszych mistrzostwa świata, w Birmingham wróciłam dopiero piata, ale pojechałam tam jako 13-letnia dziewczynka, po zaledwie dwóch miesiącach treningów…

 

– Urodziłam się bez lewego przedramienia. Ale nigdy nie czułam się z tego powodu gorsza. Nigdy nie musiałam sobie przez to czegoś odmawiać. Na podwórku uczestniczyłam we wszystkich dziecięcych zabawach i wygłupach. Czasem spotykałam się z dogryzaniem czy wyszydzaniem, nazywaniem „jednorękim bandytą”, wiadomo, że dzieciaki bywają okrutne. Ale nic sobie z tego nie robiłam, spływało jak po kaczce. Wielka w tym zasługa rodziców. Zawsze mi powtarzali: „a niech się śmieją, może osiągniesz w życiu więcej od nich” – opowiada Alicja.

Rodzicom zawdzięczam pełną niezależność. Od małej dziewczynki nie traktowali jej jak niepełnosprawną, nie trzymali pod kloszem, wszystko musiała robić sama.

fot. Bartek Tott/PZSN „Start”

– Pamiętam jak mając cztery latka męczyłam się z wiązaniem butów, aż doszłam do perfekcji i w końcu robiłam to szybciej niż rówieśnicy. Są rodzice, którzy wstydzą się niepełnosprawnego dziecka, albo za bardzo na nie chuchają, że takie biedne. I trzymają w domu, boją się wypuścić na świat. U mnie było przeciwne podejście: „chcesz iść na trzepak, to idź. Spadniesz, trudno, ale sama się podnieś”. Czułam ich wsparcie i czuję je do dziś, ale nigdy mnie nie wyręczali, za co jestem im niezwykle wdzięczna – mówi.

I opowiada, że nigdy nie nalegali na córkę, żeby nosiła protezę, skoro ta jej nie pasowała. – Od maleńkości miałam taką gotową, ale jakoś jej nie zaakceptowałam. Skoro tak, to nie kazali mi jej nosić. Nie wstydzili się córki bez rączki jak to czasem na wsiach bywa, gdzie niepełnosprawność to coś gorszego. Najważniejszy był mój komfort i moje dobre samopoczucie. „Nie chcesz, to nie noś, ale radź sobie sama”.

I radziłam. Do tego stopnia, że na studiach na AWF-ie potrafiłam zrobić wymyk i odmyk na drążkach lepiej niż koleżanki z obiema zdrowymi rękami, które musiały zaliczać w drugim terminie. Wydaje mi się, że jak na niepełnosprawną jestem całkiem sprawna i niejedna zdrowa dziewczyna mogłaby mi pozazdrościć.

Najgorsze co może spotkać niepełnosprawne dziecko to zamknąć je w domu i użalać się nad nim. Trzeba pozwolić mu się rozwijać, wychodzić do ludzi. Nie wolno odcinać go od świata. Bo rodzice, którzy się takim dzieckiem opiekują, wieczni nie będą i co wtedy? – przekonuje.

– Naprzeciwko naszego domu stoi szkoła, więc praktycznie całe dzieciństwo spędziłam na szkolnym boisku i w budynku. Odbywały się tam treningi tenisa stołowego „Broni” Radom. Przychodziłam, patrzyłam z pożądaniem przez szybkę, aż w końcu trener zaprosił mnie na trening. Miałam dryg do sportu, pewnie po mamie, która biegała sprinty. Nieźle mi szło, jeździłam na zawody, wygrywałam. Zdarzało mi się nawet grać w debla z Natalią Partyką, czterokrotną mistrzynią paraolimpijską. Ale drugą Natalką nie zostałam, ponieważ okazało się, że jestem też dobra w lekkiej atletyce. Przez jakiś czas startowałam w kadrze Polski obu dyscyplin. Ale w końcu terminy występów zaczęły nakładać się na siebie i musiałam dokonać wyboru – wspomina.

fot. Bartek Tott/PZSN „Start”

Pomógł w tym trener Jacek Szczygieł, który w 2002 roku trafił do Startu Radom i… odmówił współpracy z Alicją. – Nie podobało mi się, że wykorzystywano ją w każdej dyscyplinie, gdzie był potrzebny medal. Tu takie zawody, tu takie. Nie chciałem się zgodzić na łączenie. Powiedziałem: „albo odłożysz rakietkę na bok i skupisz się w całości na lekkiej atletyce i wtedy trenujemy na pełnych obrotach, albo szukaj sobie innego trenera. Ja nie będę prowadził zawodnika na pół gwizdka”. No i przed igrzyskami w Atenach w 2004 Ala wybrała bieżnię – wspomina Szczygieł.

– Uznałam, że lekka jest mi bliższa sercu. I nigdy nie żałowałam wyboru. Ani współpracy z trenerem Szczygłem. On jest twórcą wszystkich moich sukcesów – podkreśla Fiodorow.

– Nie jestem fachowcem od tenisa stołowego, ale uważam, że Ala nie zrobiłaby takiej kariery jak Natalia, bo warunki jakie tamta ma w Gdańsku, a jakie były w Radomiu to dwa światy – mówi Szczygieł.

Dodaje, że Ala jest obdarzona takim talentem ruchowym, iż odnosiłaby sukcesy w każdym sporcie za jaki by się wzięła. Łatwo jej przychodzi nauka, szybko wszystko sobie przyswaja. Bez połowy ręki kapitalnie gra w koszykówkę czy siatkówkę, o piłce nożnej nie mówię. Świetnie pływa, skacze…

– Czego się nie dotknie w tym jest dobra. Pod tym względem jest fenomenem. Taka się urodziła, ale też sporo w tym zasługi rodziców. Nie ma w sobie żadnych barier. I jest bardzo ambitna. Wyznacza sobie cele i dąży do nich z rzadko spotykaną konsekwencją – mówi Szczygieł.

Po udanych MŚ teraz celem są igrzyska paraolimpijskie w Tokio. Ale obawiam się, że na 200 m trzeba będzie pobiec 25 sekund na medal, a to oznacza mnóstwo ciężkiej pracy i wyrzeczeń. Siądziemy z trenerem i zastanowimy się, czy nie postawić tylko na setkę – mówi Fiodorow.

Michał Pol, Londyn