Cały dzień czekaliśmy na ten moment i gdy w końcu nadszedł, Medal Plazę przy stadionie olimpijskim w Pjongczangu zaczęła spowijać gęstniejąca mgła, rozhulał się wiatr, a deszcz padał coraz bardziej intensywnie. Na plazie pojawiła się cała polska reprezentacja, Polacy, którzy pracują przy igrzyskach i polscy wolontariusze.   Atmosfera była gorąca. A gdy na scenie pojawił się nasz reprezentant Igor Sikorski, który wczoraj w slalomie gigancie zdobył brąz, i gdy usłyszeliśmy magiczne słowa… „and the bronze medal goes to Igor Sikorski representing Poland” można było usłyszeć jedną, wielką wrzawę. Bo to był nasz pierwszy medal w Pjongczangu, pierwszy medal na igrzyskach zimowych od 8 lat, pierwszy medal w narciarstwie alpejskim od 30 lat i pierwszy medal w historii polskich „bobów” – czyli monoski.

 

foto: Bartłomiej Zborowski/PKPar

– Nic nie widziałem, bo zacinało w oczy – przyznaje Sikorski – Padał deszcz, wiał wiatr i była mgła. Ale czułem tę energię, ten tłum, który był przede mną, to było niesamowite. Naprawdę, był ogromny „Power”.

 

Ceremonia jak ze snów? Niekoniecznie. Sikorski przyznaje, że nigdy jej sobie nie wyobrażał. To, o czym myślał, to był cel – stawać się coraz lepszym, silniejszym i dzięki temu wygrać z innymi. Medal jest tego konsekwencją.  

foto: Bartłomiej Zborowski/PKPar

– Ceremonia dekoracji nigdy mi się nie śniła – powiedział  tuż po odebraniu brązowego krążka – ale chodził mi po głowie medal. Myślałem o nim podczas przygotowań. No i udało się. Zrobiłem to.

Dla polskiej reprezentacji zgromadzonej na plazie w Pjongczangu był to wyjątkowy moment. Chyba żaden z zawodników dekorowanych za slalom gigant nie zebrał takiej owacji jak Sikorski.  Ani Amerykanin Tyler Walker, który zdobył srebro, ani Norweg Jesper Petersen, który zgarnął  złoto.

Jutro alpejczycy mają dzień przerwy w startach i trening. Pojutrze slalom – koronna konkurencja Igora Sikorskiego.

foto: Bartłomiej Zborowski/PKPar