Polscy biegacze narciarscy zajęli feralne 9. miejsce w sztafecie 4 x 2,5 km open – ostatniej dyscyplinie z udziałem „biało-czerwonych” na igrzyskach paraolimpijskich w Pjongczangu. – Była walka od startu do mety, każdy dał z siebie wszystko. Cóż, takie są realia, na tyle zasługujemy – komentowali zawodnicy.

 

Pierwsi na trasę Alpensia Biathlon Center pobiegli techniką klasyczną niedowidzący Piotr Garbowski z przewodnikiem Jakubem Twardowskim, którzy dali doskonałą zmianę, bo oddawali „pałeczkę” Witoldowi Skupieniowi na trzecim miejscu. – Walka na trasie była na ostro, nikt nie odpuszczał ani na centymetr, czy biegła na sledżach czy na dwóch nartach, czy z jednym kijem, czy bez – mówił Garbowski.

– Nie ma co ściemniać, takie wysokie miejsce było efektem tego, że w tej zmianie pobiegło wielu zawodników siedzących. Później to się wszystko wymieszało i spadek był nieunikniony – tłumaczył Twardowski. 

foto: Barłomiej Zborowski/PKPar

Skupień biegł dwukrotnie. Najpierw techniką łyżwową, zostawiając drużynę na piątym miejscu. Niestety Kamil Rosiek, chorąży polskiej kadry jadący na sledżach został wyprzedzony przez całą gromadę biegaczy na dwóch nartach i przybiegł na ostatnią zmianę dopiero na 9. miejscu z dwoma minutami starty do lidera. Skupień na ostatnią rundę – znów techniką łyżwową, w której jest najlepszy, szczególnie na podbiegach, nie był w stanie odrobić tak wielkiej straty i w efekcie odpuścił sobie finisz, dostojnie przekraczając linię mety.

– Co tu dużo mówić, czułem się najsłabszym ogniwem naszej drużyny i niestety tak właśnie się stało. Lepiej pobiec nie byłem w stanie. Trudno znaleźć dobre słowa. Będę się zastanawiał, co dalej z karierą. Nie zapewniłem sobie stypendium, a trudno bez środków do życia kontynuować starty do kolejnych igrzysk. Muszę to sobie gruntownie przemyśleć – mówił przybity Rosiek.

foto: Bartłomiej Zborowski/PKPar

– Biegliśmy jako drużyna i przegraliśmy jako drużyna. Nie ma sensu obwiniać którejś ze zmian. Innego układu sztafety nie mogło być, bo nie mamy zawodników. Starałem się jak mogłem, nikt poza mną nie mógł tak mocno pobiec dwóch zmian. Miało być ciężko i było. Mogę mieć do siebie lekki żal o pierwszą zmianę. Podbiegi miałem świetne, ale na płaskim terenie, w kopnym śniegu, gdy nie mogę się odbić z kija to jest tak jak jest. Wiedziałem, że na czwartą, ostatnią zmianę wychodzę tylko po to żeby ukończyć bieg, bo rywali z kijami nie dogonię – mówił Skupień, który z powodu porażenia prądem nie ma obu dłoni.

– W zdrowej walce wpadliśmy najlepiej na co nas stać. Takie są realia, na tyle zasługujemy. Żeby osiągnąć lepszy wynik, ktoś lepszy przed nami musiałby się przewrócić, albo wyjątkowo źle dobrać smary. Ale na tym poziomie to się nie zdarza. Nikt w prezencie nam tego ósmego miejsca nie da – dodał jego przewodnik, Kuba Twardowski. 

Przemyślenia na temat przyszłości

34-letni Rosiak zastanawia się nad swoją sportową przyszłością. Być może skupi się teraz na piłce nożnej. Jest zawodnikiem reprezentacji Polski w Amp-Futbolu dla osób po amputacji kończyn. Trener Marek Dragosz dał mu znać w Pjongczangu, że liczy na niego na wrześniowych mistrzostwach świata w Meksyku.

Skupień, który w Pjongczangu zajmował indywidualnie 5. i 6. miejsce, nie był tym usatysfakcjonowany. Marzył mu się medal. Po sztafecie oznajmił, że chciałby porozmawiać o swojej przyszłości z prezesem Polskiego Komitetu Organizacyjnego, Łukaszem Szeligą i trenerem Janem Ziemianinem, byłym trzykrotnym olimpijczykiem. – Marzy mi się indywidualny tok przygotowań i czteroletni program do zimowych igrzysk w Pekinie w 2022 roku. Wspólnie zastanowimy się jakie rozwiązanie byłoby dla mnie najlepsze – stwierdził.

foto: Bartłomiej Zborowski/PKPar

Bez stypendium wracają także z Pjongczangu Garbowski i Twardowski. – Znów to feralne dziewiąte miejsce na mecie, nie gwarantujące nam przyszłości. Już się do niego tu w przyzwyczaiłem, widocznie takie mi pisane. Już się nawet nie złoszczę – mówił Garbowski.

Przyznał, że ciężko będzie łączyć treningi z pracą w stolarni, a jego przewodnikowi dojeżdżać tylko na weekendy. Legendarny niedowidzący Kanadyjczyk Brian McKeever, który w Pjongczangu zdobył trzy złote medale i ma już w sumie 13. złotych krążków na igrzyskach opowiadał, że trenuje 30 godzin dziennie, nie wspominając o zabiegach fizjoterapeutycznych i spotkaniach z psychologiem sportu. – Nie musi pracować, żeby utrzymać rodzinę. Ja jestem w stanie trenować tylko 12 godzin w tygodniu, a Kuba dokłada do interesu. Wystarczyłoby żebyśmy mogli trenować dwa razy dziennie, rano ciężko, po południu lekko, i już by się z tego zrobiło 24 godziny treningu. Już byśmy byli bliżej czołówki. Ale jak to zrobić? Właśnie dostałem wiadomość, że Marszałek Województwa Podkarpackiego przyznał mi stypendium w wysokości 400 zł brutto. Za bardzo sobie za to nie poszaleję – stwierdził.